Saturday 23 July 2011

Wywiad z kpt. Bolesławem Kozłowskim, ps. "Grot", "Hanka", "Łukasz", "Marek"

Rozmówcą jest redaktor Ryszard Wójcik, który został skierowany do kpt. Kozłowskiego przez jego podkomendnego, chorążego Bolesława Drozdowskiego, ps."Czarny". Rozmowa opublikowana została dopiero w 1989 roku, już po śmierci kpt. Kozłowskiego.
Niżej, fragmenty komentarzy Bolesława Drozdowskiego, ps. "Czarny",  na temat braci Kozłowskich i akcji przez nich przeprowadzonych.
Ryszard Wójcik, "Krwią obmyty" i "Już tylko do Pana Boga..." [w:] "Reporter", nr 7(35), Lipiec 1989, i nr 8(36), Sierpień 1989. Fragment:

17.X.1975 r. Łomża
Bolesław Kozłowski zerka tylko raz jeden, krótko, na moją legitymację Stowarzyszenia Dziennikarzy. Nie dotyka jej i już więcej nie zauważa. Przed nami, między nami, jak chybotliwa kładka nad przepaścią, leżą kartki listu Bolesława Drozdowskiego z adresem redakcji na kopercie.
- Drozdowski, chorąży "Czarny", powołuje się na pana, panie kapitanie... Był pańskim podkomendnym. Wykonywał pańskie rozkazy.
- Czego chce?
- Pan mógłby zaopiniować o nim, jako o żołnierzu podziemia, o jego postawie w walce z Niemcami.
-"W walce z Niemcami!"... To brzmi w ten sposób, jakby pan chciał dodać, lub pan tylko pomyślał może: "i w walce przeciwko władzy ludowej!" Bo przecież wiadomym jest panu, że oddział nasz był en-es-zetowski. Z podręcznika szkolnego wiemy, co to znaczy. Czarna reakcja, podziemie kolaborujące z Niemcami, z faszystami. Podobna definicja nie dopuszcza wyjątku. Czyż nie tak?
- Może jednak wyjątki były?
- I tak o niczym to nie przesądzi. Jak rzekł jeden mądry: "Żałosny pisk zdeptanej myszy - cóż znaczy wobec zgiełku dziejowej bitwy!..."
- Panie kapitanie!...
- Nie jestem kapitanem. Przestałem nim być w kwietniu 1947 roku, gdy zaprowadziłem mój oddział do gmachu Urzędu Bezpieczeństwa w Łomży, korzystając z łaski amnestii.. Jeszcze przez czas jakiś obywatele z KBW i UB oddawali mi nawet na ulicy wojskowe honory... Pan wie: Łomża - miasto nieduże... Ale gdy ten sam żołnierz w dwa i pół roku potem, który trzaskał butami przed "panem kapitanem", "Grotem" - krzyknął, mierząc do mnie z pepeszy: "krok w lewo, krok w prawo, a zrobimy ci z dupy sito!" - przestałem być, raz na zawsze, "panem kapitanem"...
- To już zamierzchła historia! Okres błędów i wypaczeń.
- Proszę pana, jeśli łaskawie nazywa pan ten rozdział powojenny "zamierzchłą historią", to sprawa, która tu rzekomo pana do mnie prowadzi - jest już omszałą historią! Czy to w końcu takie ważne, kto wtedy i jakim mianowicie toporkiem, brązowym czy krzemiennym, z lewego czy też prawego ramienia - łupał w okupacyjnej nocy w ścianę hitlerowskiego kazamatu? A skoro słóweczko "historia" tak natrętnie pobrzękuje w tej rozmowie, to nie od rzeczy będzie, jeśli wyrażę na to swój pogląd: historię spisują wszak historycy? Oni ustalają fakty. Do polityków jakoby należy wnioskowanie i wyrokowanie... Wszelako bywa i tak: politycy ustalają stan fakryczny, a historycy już tylko wnioskują...
- Nie wiem jeszcze jak to było dokładnie w pańskim przypadku, ale zdaje mi się, że po latach "błędów i wypaczeń"wyciągnięto wobec pana, kapitanie, "właściwe wnioski"?
- Ja osobiście zostałem zrehabilitowany. Odsiedziałem pięć i pół roku w więzieniu, skazany nieprawomocnym wyrokiem sądu wojskowego na sześć lat. Prokurator odgrywający swą komedię w więziennej celi, zwanej "kiblówką", zawołał w odpowiedzi na mój protest: "Śledztwo nic panu nie udowodniło, ale i tak dobrze wiemy, że jest pan winien! Jeśli zajdzie potrzeba - przerwiemy odsiadkę i postawimy pod mur..." Ten mur mnie jakoś ominął. Doczekałem października 1956. Sprawę moją rozpatrzono od nowa. I oto, któregoś dnia, stojąc w sądzie jako zwykły świadek - wezwano mnie na sprawę, gdzie pozwanym był pracownik naszej spółdzielni - odpowiadam na sakramentalne pytanie sądu: "Czy świadek był karany?" - Nie, proszę wysokiego sądu... Na to jeden z ławników szepcze do sędziego i ten znowu do mnie: - "Świadek siedział?" - Tak jest,  proszę sądu... "Więc świadek był karany?" - Nie to słowo, proszę sądu! Mnie po prostu przez pięć i pół roku nie było w domu... Bagatela! Przez tyle lat wmawiano mojej żonie, że jej mąż to "bandyta", a syn miał ojca "pachołka czarnej reakcji"...
- Ale dzisiaj jest pan kierownikiem całej ekspozytury Ogólnopolskiej Spółdzielni Turystycznej "Gromada", a to oznacza: powierzono panu misję wychowawczą! Studiując już od godziny treść dyplomów rozwieszonych na całej ścianie tego biurowego pokoju, trafiłem na taki oto wyjątek ze statutu spółdzielni:
"...Celem Spółdzielni jest działalność turystyczna i wypoczynek, za pośrednictwem i na rzecz zrzeszonych organizacji, wychowanie, kształtowanie charakterów, i umysłów, podnoszenie świadfomości..." (podkr. autor).
Więc to pan nazywa "wyciąganiem właściwych wnosków"?
- Tak.
- ... Pański kolega po piórze, reportarzysta Kąkolewski, wydał niedawno książkę złożoną  z wywiadów, jakie przeprowadził z przestępcami hitlerowskimi mieszkającymi na terenie RFN. Trzymam egzemplarz w biurku. Na szóstej stronie autor wyjaśnia swe motywy: "... Jeśli zostali uniewinnieni - cytuję - to muszą zachowywać się jak niewinni, grać niewinnych, którzy mogą bez obaw powracać do przeszłości. Odmowa rozmów byłaby pośrednim przyznaniem się do winy. Poza tym dziś - to solidni, akuratni obywatele niemieccy, kiedyś - oficerowie wdrążeni do dyscypliny..."
- Dlaczego wybrał pan dla mnie akurat te zdanie?
- Pan jest pierwszym dziennikarzem, któryn mnie po wojnie odwiedził. Może to teraz taka moda... rozmawiać z byłymi przestępcami?
- Czy pan popełnił jakieś przestępstwo, które przyrównuje pana do tamtych...
- Nawet niepowtarzalne metody śledztwa, jakie wobec mnie stosowano, nie wydobyły żadnych faktów... Pan rozumie? Nie zaprzeczę jednak, że byłem oficerem organizacji, której program, taktyka polityczna i - zapewne - niektóre praktyki na innym terenie... nie mogły być przez władzę ludową zaaprobowane. Miałem szczęście: byłem przecież i ja "oficerem wdrożonym do dyscypliny", a jednak... nie musiałem dokonywać czynów, które by mnie kłóciły z poczuciem obowiązku wobec Ojczyzny i z poczuciem choćby - zdrowego rozsądku, albo, jeśli pan woli - z poczuciem polskiej racji stanu...
- Zupełnie wyjątkowe "szczęście".
- Zaprzeczam! Moim podkomendnym też się "udało"... Autor tego listu, Drozdowski, był przecież moim żołnierzem także i wtedy, gdy wywleczono go w roku 1945 z leśnej jamy, usztywnionego gipsem, z przestrzeloną przez Niemców głową... Chłopcy z bezpieczeństwa nie chcieli wierzyć, że ten "czrny reakcjonista" nie posłał ani jednej kulki w stronę władzy ludowej. Załóżmy absurdalnie: nawet gdyby chciał to zrobić, to by nie mógł, pełzając o kuli... Półżywy. Innych nazwisk panu nie wymienię. Cały mój oddział poszedł po wyzwoleniu "w krzaki" tylko dlatego, że ci pierwsi, co się ujawnili - dostali czapę i wąchają walerianę od spodu... Więc tamci pozostali woleli przeczekać sezon w lesie. Aż przyszły "wolne", "demokratyczne", "uczciwe wybory"... A z nimi - amnestia. Do dziś omijam ludzi, którymi wtedy dowodziłem... Po co rozdrapywać stare rany...
- Chciałbym wyjaśnić: rozmawiam z panem, kapitanie, nie dlatego, że teraz taka "moda" i  nie w tej sprawie, "co upana słyczać" - tylko z powodu tego listu właśnie, który przemilczany być nie może. Z powodu tych słów nakreslonych koślawo długopisem na ostatniej ósmej stronie: [Fragment listu Jana Drozdowskiego, ps. "Czarny", do redakcji gazety:]
"Więc jak to jest, moi Panowie? Nie liczy się to, że ja brał udział w walkach z Niemcami, że byłem ranny, a potem rannego do ziemi faszyści zakopali, że zdrowie straciłem. Nie ważne i to, że mój rodzony brat został aresztowany i zamordowany przez hitlerowców. I to nieważne, że mój komendant "Biały" zginął w boju na Czerwonym Borze, a brat "Białego", trzeci mój komendant, gdy poginęli jego bracia, gdy spalili mu ojca w Oświęcimiu - sam podpalił swój dom, żeby gestapo nie znalazło w budynkach jakiegoś śladu, który by naraził innych patriotów. Nieważne, że mój pierwszy dowódca Ksawery Brodowski, co mnie dał dowodzenie plutonem - też zginął przez Niemców. Więc to wszystko się nie liczy? Ważne jest tylko, że oni należeli do NSZ, której to nazwy nie każdy rozumiał nawet. To oni poginęli nie za Ojczyznę? Może oni wcale nie mieli Ojczyzny? Więc za co oni polegli, za co położyli młode głowy? Kto się o nich upomni i u kogo?..."
- Z którego jest pan roku, panie redaktorze?
- Czytał pan "Popiół i diament"?... Jestem młodszym bratem Maćka Chełmickiego. Rocznik trzydziesty piąty.
- Za młody pan, żeby rozumieć tamte czasy.
- Pan się myli, kapitanie, ten list jest skierowany do mnie, do mojego rocznika. Czterdziestoletni rządzą tym krajem.
- I czego pan chce? Do czego pan zmierza?
- Chcę odsiać plewę od ziarna. Chcę oddać sprawiedliwość. Tym, którym się należy.

Łomża 18.X.1975.
Kapitan "Grot" składa na moje ręce relacje o wydarzeniach, które dziejopisom okupacyjnej doby umknęły jakoś spod pióra. Przyczynę, Czytalniku, odgadujesz.
...- Wywiad doniósł, że do zarządcy majątku w Lachowie, niejakiego Roberta Piwko, jadą w gości dwaj niemieccy oficerowie - major Wehrmachtu, Gutzeit, i porucznik Kretschmann. Plan mój był taki: zagarnąć zakładników i wytargować u Niemców ile się da naszych więźniów z Łomży... Z tym zarządcą Piwko mieliśmy od dawna na pieńku. Mazur z pochodzenia, mówił dobrze po polsku, ale drań był dla Polaków wyjątkowy. Bił po głowie, gdy się kto nie ukłonił, dziewuchy tarmosił, byle się jaka podwinęła... Mój brat Antoni, kapitan "Biały", byłby go już stuknął, gdyby nie obawa odwetu wobec bezbronnej ludności okolicznej.
... Mieliśmy kaem, typu hotchkiss, dobrze ustawiony na zakręcie w lasku, tak na wszelki wypadek: wóz jechał bez konwoju, więc działać trzeba było zaskoczeniem. Gdy auto zwolniło przed zwaloną umyślnie kłodą, brat doskoczył z pistoletem i tamci posłusznie podnieśli ręce. Moja tyralierka - był tam również Drozdowski - wysypała na szosę, zamykając kółeczko. Nie powiem: major Gutzeit okazał się chłop odważny. Odepchnął naszego konwojenta i w nogi! Chłopak młody, płacząc z rozpaczy, pogonił za nim - strzelać zakazałem bez wzgędu na okoliczności... Młodsze nogi wzięły górę i - zakręciwszy młynka kolbą - goniący powalił majora. Szofer, Polak zresztą, stał posłusznie. Natomiast wojskowy, siedzący w aucie, ani drgnął... Zbliżyłem lufę do jego karku i wtedy szpetny grzmot rozległ się pod mundurem. Woń niemiła spowiła okolicę. Nie dziwię się: widziałem i kawalera Virtuti w podobnej sytuacji... Jednak potrzeba jakaś ujrzenia Niemca tak spietranego była w nas zbyt już wielka, by buchnąć śmiechem. Ach, poruczniku Kretschmann, nie wstyd to panu kalać tak polskie powietrze? - ulżyłem sobie i ja niewybrednie. Dziś jeszcze widzę tego Kretschmanna stjącego "kraulem" pośrodku drogi, wobec naszej watahy...
Zawiązaliśmy jeńcom opaski, a sam z bratem i jeszcze Sykut i Wagner (zginęli wkrótce na Czerwonym Borze, tam gdzie i mój brat, tak samo w kupie jak zawsze, we trójkę...) - ruszamy do Lachowa. Piwko wyszedł z pałacyku i tylko kwiknął jak prosie na widok pistoletu. Wielkie było chłopisko i z ikrą. Złapał i on za gnata. Już go jednak pomacałem po kręgosłupie żelazem. Zesztywniał. Jego żonę, Emmę, wzięliśmy z nim razem do towarzystwa. I do lasu. Tam ja pajacować musiałem. Pysk miałem spalony dawno, mój brat jeszcze wcześniej... Ogłaszamy więc zakładnikom wyrok. Za trzy godziny zostaną rozłupani. Wet za wet, oko za oko. Litości być nie może i nie będzie. Kluczymy jednak lasem, niby że naokoło wertepy okropne, Bóg wie w jakich chaszczach się kryjemy... Na umówionej polance odbieram fikcyjne meldunki rzekomych "batalionów": dogadani chłpcy, ubrani w mundury, berety, trzaskają kopytami raportując stan bojowy nie istniejących jednostek. Gdzieś, niedaleko, wyje na obrotach zdobyczny samochód... niemalże "odwód pancerny"! Słyszę, jak major mówi do porucznika: "Zmotoryzowana żandarmeria leśna!" Strach ma wielkie oczy. Gdy mija termin ultimatum - wpadam do bunkra i oznajmiam: "Wasi, tam w Łomży, zlekceważyli nasze warunki i  rozpoczęli pacyfikację Lachowa! Jeśli akcja ta nie zostanie wstrzymana - wyrok wykonamy za godzinę". - Mein Gott! - modlą się, całują, żegnają z życiem. Przecież mnie o to idzie. Gdybyż jeden tylko dzień przetrzymano ich w pasiakach w Oświęcimiu... jeden dzień - w celi śmierci w Łomży... Rzucam papierosy na ziemię. Major schylony patrzy na mnie spode łba i czeka kopniaka. Przecież drań musi coś o tym wiedzieć, jak gestapo traktuje Polaków... Podnosi jednak papieros. Następnym razem podam mu już papierośnicę z ręki i powiem: "Tamto było po niemiecku, a to - po polsku!" I znowu za jakiś czas wchodzę do lochu: od razu wstają wszyscy na mój widok. Jedno w oczach pytanie: pętla już, czy kula... Wstrętną mam rolę i chamski scenariusz, ale w tej grze jest stawka najwyższa. Losy łomżyńskich więźniów. "- Wasi jednak poszli po rozum do głowy - mówię. - Cofnęli żandarmów z Lachowa. Dali wam jeszcze szansę..." I znowu zwłoka. Koncert nerwów napiętych do ostateczności. Weźmie ryba, czy nie weźmie? Na drugi, czy na trzeci dzień - zaczęli pisać listy do władz niemieckich. Major napisał nawet do samego Hitlera. Jego bratanek był ulubieńcem fuhrera, bodajże znanym lotnikiem. "Mój wodzu! Jesteśmy w rękach polskiej żandarmerii leśnej, traktowani jako zakładnicy bardzo humanitarnie...". Listy pisali przez kalkę. Tłumaczone w naszym obozowisku stanowiły dla moich ludzi nie lada rozrywkę. Mieliśmy pod nogami tyle tylko "wyzwolonej" ziemi, ile nakrywały jej nasze stopy... Te kopie listów przetrwały wojnę i zaginęły dopiero w cztery lata póżniej, gdy mnie aresztowano.
Wreszcie nasz łącznik, który podłączonym do sieci aparatem porozumiewał się z łomżyńskim więzieniem, przyniósł upragnioną wiadomość: gestapo zwolni na próbę stu Polaków za jednego zwolnionego Niemca! I wtedy przekonaliśmy się,jak bardzo ci nasi wrogowie są wobec siebie solidarni i jacy zdyscyplinowani!... Daliśmy im możność wyboru, kto zwolniony będzie pierwszy. Wybrali najstarszego rangą - majora. I jemu, majorowi, dawali - zuważyłem to - najwygodniejszy kąt do spania i najlepszy kęs spyży..."major pójdzie ostatni - ogłosiłem nowinę. - Na razie zwolnimy porucznika". Myślałem, że śmierdziel znowu popuści w portki z uciechy... Za te jego cuchnące gacie zwolniono stu Polaków, kobiet, dzieci, starców. Pozostałych troje zwolniliśmy już hurtem. Dla fasonu, w tym samym miejscu na drodze, gdzieśmy ich capnęli, stała bryka pana Piwko, sprowadzona z majątku - żeby drań wiedział, że oni naprawdę wiele... Ogłosiłem: "Ciebie zwalniamy tylko na prośbę tutejszej ludności. Tym chłopom zawdzięczasz życie. Pamiętaj: jeśli skrzywdzisz naszego - kula cię nie ominie!" Próbował mnie pocałować w rękę. "To wy nie bandyci, wy polskie wojsko!" - zasalutował major. - "Krew niewinna między nami, panie majorze!"
Potem w śledztwie, prokurator przypomniał mi tę historię: niby że rozmawiałem "w białych rękawiczkach z hitlerowcami", że się z nimi "dogadałem". Powiedziałem mu, że to była wygrana bitwa, w której nie padł żaden strzał, a ocalono życie kilkuset ludzi... A on mi na to: "Uzgodniliście tę komedię wcześniej, żeby pokryć waszą faktyczną współpracę z gestapo! I za to was czapa nie minie...."
- Ta akcja musiała się odbić szerokim echem. Nie otrzymał pan, kapitanie, żadnego powojnie odznaczenia?
- Zadaje pan naiwne pytania, redaktorze. Pozwolę sobie pominąć je milczeniem. Jeśli ma pan chody w Wojskowym Instytucie Historycznym, to niech pan dopyta co oni tam, w Warszawie, zrobili z kilkutomowym opracowaniem Władysława Zajdlera - Żarskiego - "Ruch oporu w latach 1939-1944 na Białostocczyźnie" ...Od dziesięciu lat trzymają pod kluczem stertę zapisanego papieru, ale nie znajdzie pan tam nawet wzmianki o mnie, choć były takie miesiące, że - już po wyzwoleniu - o losach wojny domowej [??...Widział sytuację wyłącznie jako sowiecką okupację. inf. K.K.] na tym terenie decydowałem właśnie ja, osobiście... O tej akcji z zakładnikami może pan zapytać w mieście Łomży i okolicy. Mnie tu ludzie znają, może zechcą sobie to i owo przypomnieć. Jak panu się zdaje, miałbym ochotę błaźnić się teraz przed panem zmyśloną bajeczką, gdy świadków tamtych zdarzeń, a i uczestników także, widuję tutaj na co dzień na łomżyńskiej ulicy?

"Biały", mój brat, miał dni policzone. Tam, pod Czerwonym Borem, zgromadzono czterystu ludzi - AK i oddziałów NOW(NSZ).[NOW-AK] Mieli się dogadać akowcy z narodowcami - jakie akcje zgrywać pod jednym dowódctwem. Do dziś pozostaje zagadką, jak mogło dojść do takiej masakry... "Mścisław" prowadził w tej sprawie po wojnie śledztwo. O ile wiem, dowodzący zgrupowaniem kapitan "Jacek" (ocalał) został uniewinniony. Cień leży na tej sprawie. Ja wtedy uważałem, że jest ryzykiem zbyt wielkim koncentracja tylu ludzi w pobliżu linii kolejowej, w terenie tak dla nas niedogodnym... Jednak doszło do tego. Antoś, mój brat, usłyszał strzały i poszedł od razu na odsiecz - tak jak żył cały czas - nie oglądając się na nic... Sykut i Wagner szli razem z nim. Antoś tej nocy wymienił u chłopa swoje spodnie na parcianki, dostał za nie od gospodarza parę dobrych granatów... Mówią, że prowadził atak jak pijany. Miał postrzał już w pierwszej chwili. I szedł. Sykut i Wagner do końca z nim. Padł ścięty serią stockesa. Tamci dwaj - też. Leżą w jednym grobie. Nad nimi biały brzozowy krzyż. Przenoszono ich na cmentarz z pola bitwy ukradkiem... Minął długi czas, zanim na ten grób ktoś położył kwiaty...
Młodszy mój brat Izydor, uciekł z Oświęcimia. Widziałem go w leśnej kryjówce, jak wypluwal resztkę płuc. Opowiadał mi szeptem, w jakim był piekle. Wkrótce umarł. Została mi tylko matka. Wtedy wywołałem ją w nocy za próg i podpaliłem nasz dom. Nie wiedziałem gdzie ojciec ukrył kompromitujące materiały i  bałem się o ludzi, którzy mogli wpaść. Czasem z kimś rozmawiałem i nagle ktoś mówi: "Wiedzieliśmy, że to ty podłożyłeś ogień"...
W tej bitwie pod Cydzynem też Drozdowski był. A było tak: ...Nadał nam cynk akowiec, ten szucman Kotowski, który służył dla nas u Niemców. Taka wiadomość: że w Zabielu pod Kolnem aresztowali żandarmi całą akowską siatkę. Tam dowodził mó kumpel, Olszak, pseudonim "Szarecki", znany mi jeszcze z Wilna... Szarecki wiele razy dawał osłonę naszym oddziałom. U niego odsypiałem z ludźmi trudniejsze akcje. Tu właśnie widzi pan tę sprawę: jakim zygzakiem biegły linie organizacyjnych i politycznych podziałów w podziemiu... Wiadomość ważna: aresztowali trzydzieści osób, w tym trzy kobiety, a wśród mężczyzn jest dowódca kompanii. Akurat wtedy był to mój teren. Oczywiście zapadła decyzja: odbijamy. Tylko kiedy ich powiozą? Ślę łącznika do "Szareckiego" i jest odpowiedż: "Nie martw się, załatwimy to sami". Ale na drugi dzień nadchodzi meldunek - Niemcy już szykują transport. Powiozą więźniów przez Mały Płock do Łomży. A więc to my ich musimy przechwycić. I oto zjawia się mój brat -  Antek... On zginie dopiero potem na Czrwonym Borze. Teraz ledwie żywy ze swoimi ludźmi, którzy już ryją nosem przy ziemi, zmordowani długim marszem. "- Z tymi chłopakami nie pójdziesz" - mówię do niego. "Biały" na to: "Chłopcy! Jest trzydziestu aresztowanych, trzeba ich odbić. Kto na ochotnika?" - Zerwali się wszyscy. Golą się, myją, pucują. taki był nasz partyzant. Łącznicy meldują co pół godziny. Jedzie ten konwój. Dwie fury i bryczka. Na bryczce żandarm, sadysta Rauch, z nim trzej szucmani, wśród nich nasz Kotowski; ludzie na furach skuci kajdankami, powiązani w szereg do jednego stalowego pręta. Wydaję rozkaz: zająć pozycje przy szosie i - spać! Rozkaz został wykonany. Niestety zasnął także wartownik, młode chłopaczysko... Tylko mnie zawdzięcza, że nie dostał czapy. Przejechał konwój! Gonimy: ...Łapiemy pierwszą lepszą furmankę, jakaś rodzina schodzi bez słowa z wozu. Gdy widzą, jak wsiadamy i co koń wyskoczy - klękają w rowie i odmawiają modlitwę za konających!... O nic nawet nie pytali. Druga fura - to samo. Rogiński, pseudonim "Róg", kieruje tą pierwszą furą. Konie w cwał. Chłopcy przykryci plandeką, broń schowana. Tak pędzą aż do Bud Czrnockich... Niemcy się oglądają, słyszą klekot wozu, ale myślą, że to pijani chłopi gonią szkapiska, bo furmanka zatacza się całą szerokością drogi. Już Rauch szykuje knut na tych chamów. Niemiec konie szanuje! Tu, koło Cydzyna, rozbabrana szosa, trwają roboty drogowe... A do Łomży - ręką podać. Ostatnia pora. Furmanka właśnie mija Raucha, plandeki spadają z głów, lufy kierują się na brykę... Żandarm i Rogiński zeskakują na ziemię prawie jednocześnie i  mierzą w swoje brzuchy z pistoletów. Co ma wisieć, nie utonie. "Róg" zginie potem, już w wolnej Polsce, zgnieciony przez KBW - teraz pali do Raucha i dziurawi mu bandzioch... Szucmani strzelają, ale pewnie w powietrze, Kotowski tego Raucha w Rowie dobija i ucieka do lasu...Gonią go nasze kule, ale ktoś przytomniejszy woła: "to nasz, to nasz!" Przeżył cudem. A tam dołącza druga nasza furmanka i trzeba prędko brać zakładników, bo skuci dobrze, a nie ma kto ich rozkuć... Ten rozwala żelazo o kamień, a tamten musi czekać, aż Kotowski wróci z kluczmi i otworzy. Koniec akcji. Ludzie uratowani. Łzy. Radość. Wolność. Życie.
- Pan to wszystko notuje, redaktorze... Chce pan zbudować jeszcze jeden nagrobek? Już troszeczkę za późno. Żywym to niewiele pomoże, a zaszkodzić... to nigdy nie wiadomo. Umarłym - wszystko już jedno. A ten "materiał nagrobkowy" w znacznej części "wypożyczyli" na inny użytek obrotniejsi od nas, handlarze historią... Pójdzie pan do Stawisk, to panu powiedzą, jak naszą leśną robotę wykreślono ze wszystkich rejestrów albo zapisano na inne konta. A pan... proszę wybaczyć szczerość: pan na to ciut za słaby, żeby móc cokolwiek w tej materii odkręcić.
...


Relacja Bolesława Drozdowskiego, ps. "Czarny" na temat braci Kozłowskich i akcji przez nich przeprowadzonych:

"/.../ Gdyby pan jechał na Łomżę, to niech się pan zatrzyma w Małym Płocku. Tam Czesław Kotowski mieszka. On był w żandarmerii wtyczką dla AK i przez niego nasz komendant "Grot", kapitan Kozłowski, dowiedział się, że od Płocka szosą pójdzie na Łomżę transport aresztantów i my, narodowcy, ten transport dognali i zakutych w kajdany trzydziestu więźniów odbili./.../"

"/.../ U kapitana "Białego" dostałem pierwsze zadanie: odebrać Niemcom transport masła, około tysiąc kilogramów. To się udało bez kłopotu. Wtedy kapitan "Biały" ze swym bratem "Grotem", kapitanem Bolesławem Kozłowskim, postanawiają wziąć zakładników Niemców, żeby z łomżyńskiego więzienia wypuszczono za ich głowy naszych więźniów. Z Łomży do Lachowa jechał sobie jakiś dyrektor niemiecki do swojego kolegi, który był na majątku w Lachowie i nazywał się Piwko. To my pana dyrektora w lesie lachowskim zatrzymalim i wysadzilim z samochodu, a kapitan "Biały" przesiadł się na onego miejsce i pojechał z fasonem do majątku i przywiózł Piwkę razem z żoną. Brat "Białego", kapitan"Grot", zaczął Niemców straszyć. Dał im trzy godziny do namysłu, żeby się pomodlili, bo zostaną rozstrzelani za tych Polaków trzymanych w więzieniu w Łomży. Potem wyrok odciągnął im jeszcze o trzy godziny i powiedział, że mogą pisać listy do gestapo o zwolnienie naszych, to my ich puścimy. Tak się też stało. Listy oni pisali lamentujące, Niemcy jakoś zmiękli i naszych z Łomży puszczać zaczęli - za jednego szwaba po sto łebków naszych... A trzeba panu nadmienić, że w ten czas, gdy bracia Kozłowcy mieli tych zakładników w rękach, to trzeci ich brat i ojciec ich rodzony, w Oświęcimiu gnili. Każden jeden zapytywał: to oni swoich z obozu nie wyciągnęli? Otóż nie! Taki warunek nie był Niemcom stawiany. I nie było warunku takiego, żeby Niemcy puszczali z więzienia tylko naszych czy tam innej maści partyzantów, jeśli tam byli jacy tacy. Wedle Kozłowskiego każdy Polak w więzieniu i w lesie był drugiemu równy. I gestapo wypuszczało, chcąc - nie chcąc, tak samo dzieci, kobiety, jak i starców. A Kozłowscy - ojciec i brat - od Niemców poginęli. Trzech braci Kozłowskich poległo z niemieckiej ręki. Bo i mój kapitan "Biały" padł w Czerwonym Borze pod Zambrowem, gdy przebijali pierścień okrążenia. /.../"

Saturday 16 July 2011

O BANDYTACH z NSZ raz jeszcze

Zakłamywanie historii uznawane jest za „zbrodnię przeciwko narodowi”. Bez cienia przesady, można ów problem porównać do błędu w sztuce lekarskiej, tyle, że konsekwencje ponosi cała zbiorowość jako organizm, naród, grupa społeczna albo polityczna formacja. Znane są dokonania peerelowskich historyków, dla których - w myśl marksistowskich teorii - "historia to polityka robiona wstecz”. Niestety, do dzisiaj cierpimy wielorakie konsekwencje ich działalności. A jednak, po 1989 roku żaden z zawodowych fałszerzy historii nie zdał sprawy ze swoich dokonań, a dzisiaj często uchodzą za „wybitnych” i „znakomitych”. Po prostu kwitną w III RP, a ich dzieła nie tylko wybielają zdradziecką peerelowską przeszłość. Kontynuują pracę politruków, tym razem w imię politycznej poprawności, której aksjomaty są – jakże często(!) - zbieżne z dyrektywami komunistycznej propagandy. Pewnie inaczej nie potrafią.
Do tego grona dołączyli zupełnie liczni wychowankowie – „wnuczęta Aurory”, którzy wraz z sympatiami politycznymi przejęli też zasady „naukowego” warsztatu. Ich ofiarą padają zwłaszcza formacje narodowe.


KOLEJ NA SĄDY?
W ostatnich miesiącach w polskiej prasie pojawiły się informacje na temat konfliktu pomiędzy prof. Mirosławem Piotrowskim i dr. Sławomirem Poleszakiem. Wielu komentatorów miało zastrzeżenia na temat sądowego rozstrzygania „naukowego” – jak twierdzili - sporu. Nie znam faktów, dlatego też nie mam opinii na temat sprawy, a jednak wcale nie jestem pewny, że rzeczywiście chodzi tu o spór naukowy.
Przy tej okazji, paru komentatorów (także w S24) przypomniało moją polemikę z treściami zawartymi w publikacjach dr. Poleszaka, co miało miejsce przed sześcioma laty.
Chodziło o to, co ów historyk zaprezentował w biogramie mojego śp. Ojca, w publikacji "Konspiracja i opór społeczny w Polsce 1944-1956", Słownik Biograficzny, tom I, Kraków-Warszawa-Wrocław 2002, s. 245-248, oraz w pracy „Podziemie antykomunistyczne w łomżyńskiem i grajewskim (1944 – 1957)”, Warszawa 2004.
Przypomnę, że mój ś.p. Ojciec, kpt. Bolesław Kozłowski ps. "Grot", "Sowa", "Hanka", "Łukasz" – był dowódcą powiatu  XIII/9 NSZ-NZW, obejmującego terytorialnie Łomżyńskie i zastępcą Komendanta Okręgu Białostockiego NSZ-NZW.
W działalność konspiracyjną włączona była cała rodzina mojego Ojca. Z tego właśnie powodu mój Dziad Izydor z najmłodszym synem trafili do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie zostali zamęczeni. W bezpośrednich walkach z Niemcami zginęli dwaj starsi synowie. Utrata majątków była już niczym. Ocalał jeden z braci, który dzielił  powojenny los Ojca. Obaj walczyli do amnestii w 1947 roku, a potem przeżyli okrótne śledztwa, wieloletnie więzienia i lata poniewierki w PRL, inwigilacje i szykany.
(O losach rodziny pisałem w artykule:
Wspomnienie o Ojcu http://www.glaukopis.pl/pdf/7-8/Glaukopis_7-8_Artykuly.pdf)
Przyznam, że – po lektórze wymienionych publikacji - bardzo poważnie zastanawiałem się nad skierowaniem sprawy do sądu. Zresztą, jest to nadal aktualne. Wezwałem dr.  Poleszaka do sprostowania, odwołania kłamstw, ale do tej pory tego nie uczynił. (Werdykt sądu w sprawie A. Michnika przeciwko IPN, a dotyczącej czci jego ojca działa zachęcająco.)


OGRÓD NAUK PANA DOKTORA
Lektura wspomnianego biogramu była dla mnie szokiem. W krótkim tekscie znalazłem wiele informacji, które nie odpowiadają prawdzie; dotyczy to nie tylko obiektywnych faktów z życia mojego śp. Ojca i mojej Rodziny, ale także, co jest karygodne, pewne stwierdzenia w fałszywym świetle przedstawiają Ojca jako żołnierza NSZ-NZW, a ostatecznie - fałszują historię podziemia narodowego w Łomżyńskiem.
Wydany przez IPN słownik biograficzny ma zapewne stanowić bazę danych dla badaczy historii tego okresu, dlatego więc sprawa wymaga rzetelnego potraktowania. Przyznam, że nigdy przedtem - poza publikacjami z czasów PRLu - nie napotkałem tekstu mającego stanowić encyklopedyczną bazę danych, a zawierającego taką liczbę błędów, przeinaczeń i istotnych ominięć.Oto przykłady:
Daty? – Np. swobodnie odmłodził moją śp. Matkę o pięć lat, tak, że wychodząc za Ojca, musiałaby być nastolatką. (Czy to tylko przypadek?...). Mój dziad - ziemianin, właściciel kilku majątków ziemskich, a do tego szlachcic z wielowiekową tradycją rodu, został uznany przez autora za ...chłopa małorolnego na 15 hektarach. Albo, jak można odnieść się do braku informacji o udziale śp. Ojca w unikalnej w kontekście całej okupacji niemieckiej akcji uwolnienia z rąk gestapo 300 Polaków z więzienia w Łomży w czerwcu 1944 r.? Bolesław Kozłowski był i projektodawcą i egzekutorem.
Skąd pochodzi informacja, że mój śp. Stryj, „został zwolniony [sic!] [z łomżyńskiego więzienia – K.K.] po wkroczeniu Niemców w czerwcu 1941? W rzeczywistości nigdy w więzieniu nie siedział, a Polacy tam osadzeni „zwolnili się” sami po ucieczce Sowietów.
Niebywałe! Czy to wypływa tylko z niechlujstwa? Oczywiste jest, że takie „fakty” pomogły zilustrować pewien zamierzony przekaz; jest to czytelne. A poza tym, jeśli to były tylko „pomyłki”, to - skoro w małym fragmencie pracy, badacz był w stanie popełnić ich aż tyle i pominąć wiele istotnych informacji - czy można potraktować poważnie jego obszerniejsze publikacje?

Z kolei jego książka przyniosła wielce doniosłe, a „naukowe” odkrycia. Do części z nich szczegółowo odniosłem się w mojej polemice:
2) W odpowiedzi Panu Poleszakowi (polemika c.d.)
http://www.glaukopis.pl/pdf/5-6/glaukopis5-6_PoleszakKozlowski.pdf

Zapraszam do lektury. Tym razem chciałbym w skrócie przypomnieć tylko niektóre skandaliczne opinie, kłamstwa i manipulacje, napotkane w pracy S. Poleszaka. Przypomnijmy, że nigdy ich nie odwołał, ani nie poparł dowodami:
W pracy „Podziemie antykomunistyczne (…)”, publikacji, która jest rezultatem – jak to stwierdził – jego "wieloletnich badań", czytamy między innymi: "w szeregach NSZ znalazła się pewna ilość komunistów, a nawet różnych przestępców kryminalnych" (s. 339), ale nie były to jedynie wyjątki, bo żołnierze NSZ-NZW: "bardzo często wywodzili się z elementu przestępczego" (s. 348).
Tak więc, NSZ/NZW jest dla autora - zgodnie ze stalinowskimi ustaleniami - organizacją bandycką, ale okazuje się, że… nie tylko, bowiem odkrycie komunistów w szeregach NSZ to wielki przełom w badaniach nad tą organizacją, to nareszcie coś nowego. Przy tej okazji okazało się, że dla IPN - reprezentowanego tu przez dr. Poleszaka - podziemie narodowe, to „bandy komunistyczno-kryminalne”. Nareszcie już wiemy, jakie było prawdziwe oblicze NSZ?...
Należało oczekiwać, że tak radykalne stwierdzenia zostaną poparte obfitym materiałem dowodowym, ale niestety zabrakło uzasadnienia, bo na pewno nie jest nim retoryka  przeciwników politycznych NSZ/NZW! Raporty innych organizacji są niejednokrotnie lustrzanym odbiciem konfliktu widzianego przez oponentów (w tym przypadku z WiN), a kontrwywiad NZW wskazywał na głęboką penetrację podziemia poakowskiego przez agenturę NKWD. Ale taką sugestię dr Poleszak zdecydowanie odrzuca. Oczywiście bez próby uzasadnienia.
(Próżno też szukać w książce informacji o zastrzeleniu (zamordowaniu?...) żony ppłk.  Władysława Liniarskiego „Mścisława”, komendanta białostockiej AKO, pod pretekstem odmowy oddania organizacyjnych pieniędzy. Dokonali tego podwładni pułkownika już po jego aresztowaniu.)

***
Przypomnijmy inne, wielkie odkrycie dr. Poleszaka: oto wg jego "ustaleń", "charakterystyczne jest to, że w podziemiu narodowym nie było osób z wyższym wykształceniem".
I tak, AK rzekomo była organizacją inteligencką, o „wyższym poziomie intelektualnym i fachowym”, w przeciwieństwie do NSZ, czyli bandy ledwo-piśmiennych wieśniaków. Autor określa ich jako „partyzantkę wiejską”. Wielokrotnie o tym zapewnia: "Bardzo ważnym problemem, z jakim borykały się NSZ, był brak inteligencji (...)”  .
Podobne twierdzenia S. Poleszaka o braku ludzi wykształconych w podziemiu narodowym zadziwiają swoją niezwykłością. Skoro przed wojną większość inteligencji polskiej była właśnie z przekonań "narodowa", a co jest znanym faktem, to jak to jest możliwe, że jej przedstawiciele nie znaleźli się właśnie w formacjach narodowych?!
A tymczasem nawet informacje zawarte w samej publikacji przeczą zapewnieniom autora. (Czyli już sam nie wie, o czym pisał?) Np.  dostrzega - obok inżyniera, mjr. Romualda Kozioła – absolwenta Politechniki Warszawskiej, udział księdza - osoby jednak wyedukowanej -  uczestniczącego w naradzie dowództwa NZW. Pomimo tego nie znalazł w organizacji nikogo z wyższym wykształceniem! A tymczasem, w innym miejscu pisze: "jest bardzo wiele nierozszyfrowanych pseudonimów członków komendy" (s. 40), to co może powiedzieć o ich edukacji i pochodzeniu? (Może to „dar proroctwa”?)
Jak twierdzi, "szczegółowo przeanalizował podziemie w aspekcie socjologicznym".  Niemniej, całkowicie bezpodstawnie przypisał mojej rodzinie pochodzenie chłopskie, o czym wspominałem. Zarówno ojciec, jak i jego trzej bracia – pełnili funkcje dowódcze. Np. komendant łomżyńskiego NSZ, mój stryj, kpt.Antoni Kozłowski „Biały" był ziemianinem i absolwentem Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, (a do tego zawodowym oficerem WP). Podobnie trzech starszych braci; tylko Bolesław był jeszcze studentem (ale miał wykształcenie „niepełne wyższe” odpowiadające dzisiejszej kategorii bakałarza).  Ponadto, wszyscy oni jeszcze przed wojną ukończyli szkołę dla podchorążych i zasilili kadrę dowódczą.
A przecież edukacja mojej rodziny nie stanowiła w organizacji wyjątku. Do braci dołączyło niemałe grono przyjaciół - absolwentów i studentów USB w Wilnie, jak np. por. Tadeusz Pusz "Niemira", albo ppor. Siemaszko, ps. "Wujaszek" - absolwent tego samego uniwersytetu. I wielu innych wyedukowanych ludzi.
Mało tego. Ostatecznie, same akta UB zawierają - inny niż u autora - obraz sytuacji: oto wg zestawienia na temat osób ujawniających się w powiecie grajewskim (uwzględnionym przecież w statystykach S. Poleszaka) kryptonim "Jezioro", "Bałtyk", trzy osoby miały jednak „wyższe” wykształcenie; dwie - "niepełne wyższe". A są to dane tylko z terenu jednego powiatu i dotyczą wyłącznie osób ujawnionych. Zwróćmy uwagę, że ta ostatnia kategoria występuje w statystykach UB, a została pominięta (!) w tabelce S. Poleszaka (str. 439). I tak zamieszcza rubryki „niepełne podstawowe” i „niepełne średnie”, ale nie ma grupy „niepełne wyższe”... Ba, nawet w trakcie polemiki obstaje przy swoich „ustaleniach”. Twierdzi, że mój stryj, który uzyskał absolutorium, a obronę pracy uniemożliwił wybuch wojny – posiadał tylko średnie wykształcenie.

***
W wielu miejscach sugeruje, bądź otwarcie zarzuca organizacji niski „poziom intelektualny i fachowy”. Nic też dziwnego, że o osiągnięciach organizacji mówi tylko zdawkowo, ale generalnie – zupełnie pomija najważniejsze; np. próżno szukać informacji o wielkim sukcesie NSZ za okupacji niemieckiej, czyli UWOLNIENIU 300 WIĘŹNIÓW Z RĄK GESTAPO w czerwcu 1944 r. (a więc w okresie mieszczącym się w zakresie opracowania).
Była to akcja precyzyjnie zaprojektowana i wykonana, świadcząca o wielkich walorach tak kpt. "Białego" jako dowódcy i stratega, jak i całego oddziału. Obyło się bez jednego wystrzału. Niebywała jest liczba uwolnionych oraz to, że okoliczna ludność nie poniosła żadnych konsekwencji. Było to może jedyne tego typu zdarzenie w dziejach całej okupacji. Można o nim przeczytać w Encyklopedii „Białych Plam”, jest też wspominane i opisywane przez regionalnych historyków łomżyńskich i w wielu innych publikacjach. Zachowały się też niemieckie obwieszczenia, wywieszane po tym wydarzeniu.
Nie dość, że dr Poleszak całkowicie przemilcza tę głośną akcję NSZ (jak i wiele innych), to jeszcze sugeruje, że uwolnienia więźniów dokonała AK; twierdzi, że "oddział Stanisława Marchewki "Ryby" uprowadził landrata Mullera, za uwolnienie którego żądano zwolnienia przetrzymywanych w więzieniu w Łomży" (s. 56) Otóż, sprawa z landratem jest spleciona z akcją NSZ, którą poprzedza; uwolnienie (dodatkowe!) stu więźniów za Mullera było inicjatywą Niemców, którzy nie wiedzieli, że został on przedtem stracony. Nikt nie żądał okupu za Mullera!
Tak więc mamy do czynienia ze świadomym fałszerstwem popełnionym przez pana doktora. Ale jest to tylko jeden z wielu przykładów, w jakie jego dzieło obfituje.

***
„Dowody” rzekomego bandytyzmu, jakie przytacza, zostały m.in. poddane obróbce językowej; czyli po prostu są spreparowane. Jest to szczególnie widoczne w opisach akcji przeprowadzanych przez oddział PAS, działający w gminie Jedwabne. Nieproporcjonalnie duża liczba opisów dotyczy likwidacji. Przytoczone zdarzenia (a szczególnie konflikt między organizacjami) autor komentuje z użyciem takich terminów, jak: "napadli", "zrabowali", "zamordowali". Jest to ocena moralna i zarazem werdykt sędziowski.
Takimi oto metodami Poleszak urabia opinie i sympatie, jakże często - nieświadomego czytelnika. Zauważmy, że są to jednak zwyczajne manipulacje. Oto jeden z przykładów:
gdy przy próbie zlikwidowania denuncjatora przez AKO doszło do zabicia babci i dzieci (s. 96), autor opisuje to zdarzenie jako tragiczną pomyłkę, łagodząc przykry wydźwięk i umieszczając je w kontekście akcji uzasadnionych.
Ale już podobna w skutkach akcja PAS, w której zginęła żona i dzieci zdrajcy, została określona jako "wymordowanie rodziny" (s. 277), co oczywiście zakłada złe intencje wykonawcy. Autor idzie jeszcze dalej, twierdzi bowiem - bez przedstawienia jakiegokolwiek dowodu-  że za "wymordowanie rodziny" dowódca akcji został "odwołany ze stanowiska" (s. 272). Jest to wielkie nadużycie, a po prostu zwykłe oszczerstwo, bo skąd autor wie, że w opinii przełożonych było to "morderstwo", a nie zaś akcja przeprowadzona w sposób nieudolny, albo bez zachowania należytych środków bezpieczeństwa? Proszę przedstawić dowody. Za bezpodstawne wymordowanie rodziny kodeksy organizacji przewidywały karę śmierci, i takie wyroki były wykonywane.
***
Autor nie zna (?), albo nie rozumie sytuacji, jakie przytacza. Pisząc o masakrze w Czerwonym Borze w czerwcu 1944 r., twierdzi, że zginęli żołnierze AK, podczas gdy byli to przede wszystkim żołnierze zambrowskiej NOW, grupy zachowującej w szeregach AK ideową odrębność i własne dowództwo. Wtedy doszło do zgrupowania ok. 300 żołnierzy AK i NOW - wg pomysłu i pod dowództwem AK - w Czerwonym Borze (gdzie zginął także kpt. Antoni Kozłowski, "Biały" z NSZ), kiedy niemal kompletnie zmasakrowano grupę żołnierzy NOW. Zostali porzuceni przez nadzwyczaj nieudolnego inspektora Jana Buczyńskiego „Jacka” z AK, który z resztą żołnierzy w porę się wycofał, pozostawiając narodowców na pastwę Niemców!
Zwróćmy uwagę, że jest to powszechnie znany fakt, który kładzie się głębokim cieniem na późniejszych relacjach między organizacjami. Ale dr Poleszak woli upatrywać genezę późniejszego konfliktu w apetycie na władzę i pogonią za liczebnością podwładnych dowództwa NSZ/NZW, o czym wielokrotnie pisze. Nawiasem mówiąc, bardzo ciekawe są późniejsze, powojenne losy kpt. Buczyńskiego. Podczas gdy jego koledzy i podwładni ginęli w walkach z komunistami i konali w więzieniach, on natychmiast znalazł swe miejsce w szeregach nowej władzy, wiernie jej służąc aż do swej śmierci.

***
Wbrew istniejącym świadectwom i „charakterystykom” UB – autor forsuje opinię, że podziemie narodowe było nieliczne. I tak, w sytuacji kiedy organizacja miała przewagę liczebną w terenie, to wg niego były to liczby nawet dwukrotnie (!) niższe od stanu konkurencji!

I tak dalej... Takich rewelacji jest w książce dr. Poleszaka dużo, dużo więcej. A do tego manipuluje danymi, kłamie, tworzy fałszywe tabelki. Ujawnia wielkie braki wiedzy na temat NSZ i NZW. (Niemniej, do końca nie wiemy naprawdę, o czym rzeczywiście nie wie, a co tylko przemilcza). To wszystko dyskwalifikuje go jako historyka.

***
I jeszcze parę słów o naukowych koneksjach dr. Poleszaka. Ważnym potwierdzeniem jego odkryć (jak np. „bandyckiego” charakteru NSZ/NZW), są treści zaprezentowane w „historycznym” dziele red. Anny Bikont z „Gazety Wyborczej” - „My z Jedwabnego”. "Ustalenia" dr. Poleszaka na temat podziemia narodowego dziwnie zgadzają się z opiniami jej rozmówców: "- Jaka to antykomunistyczna partyzantka, to w większości byli bandyci"; albo "- Tu działał NSZ /.../ ale żeby oni jakąś akcję zrobili przeciw Niemcom, to nie słyszałem." Dr Poleszak też nie słyszał?... Skrzętnie pominął udane akcje NSZ. Oczywiście dzieli z autorką nienawiść do NSZ/NZW, co przekłada się na niebywałą tendencyjność jego publikacji.
Pani redaktor przejęła retorykę UB na temat NSZ, a co ciekawe, takie opinie wygłaszają jej rozmówcy, autentyczni konfidenci, współpracownicy UB.
Odnosząc się do początków PRL, podobnie jak i historycy środowiska „Gazety Wyborczej”, dr Poleszak bliski jest tezie o „wojnie domowej”. Np. uważa, że "do powrotu z emigracji Stanisława Mikołajczyka i powołania Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej (TRJN), mieliśmy do czynienia z okupacją sowiecką." Potem sytuacja nie jest dla niego "jasna". Pisząc o konspiracyjnych publikacjach NZW stwierdza: "Propaganda pisana i szeptana ukierunkowana była na szkalowanie [sic!] nowej władzy /.../" (s. 299).
Dlaczego S. Poleszak przedstawił NSZ jako ruch chłopski? Po co tak się fatyguje? -Właśnie ta teoria jest zadziwiająco zgodna ze słynną a absurdalną tezą Jana T. Grossa o "chamach i Żydach" za okupacji, w której bezpodstawnie sugeruje obojętność inteligencji, reprezentowanej (jak i u Poleszaka) przez AK, na wojenny los Żydów -  zgotowany im rzekomo przez "chamów". (zob. Jan T. Gross, "Niepamięć zbiorowa").

Generalnie sprawę ujmując, potraktowanie NSZ przez dr. Poleszaka spełnia wszelkie propagandowe wytyczne UB, dotyczące sposobu prezentowania podziemia narodowego. I tak, wg charakterystyki propagandy wczesnego PRL, „NSZ i NZW to nieliczne organizacje zajmujące się bandytyzmem, terroryzujące ludność, niemające najmniejszego poparcia społeczeństwa.". Tak, nawet ostatni postulat został przez niego spełniony.

***
Uważnie przyjrzałem się metodom badawczym dr. Poleszaka. Zachęcam Państwa do zapoznania się z treścią polemiki. Moje – oddające stan rzeczy, bardzo stonowane opinie aż tak oburzyły dr. Poleszaka, że odwoływał się on do „kanonów pisarstwa historycznego”. Jednocześnie tenże autor dywaguje na temat „języka dyskursu historycznego”. Poucza swych oponentów o potrzebie kulturalnej dyskusji, a jednocześnie – jako autor artykułu „O potrzebie kulturalnej dyskusji” - sam traktuje żołnierzy narodowego podziemia nie lepiej niż ubecka propaganda; ubliża im i poniewiera nimi. To nie tylko świadectwo kultury. Jest to działalność przestępcza.

Co znamienne, nawet w polemice dopuścił się manipulacji, np. pomijając część mojej  wypowiedzi i jej kontekst. Oceniając moje uwagi i fakt opublikowania ich przez „Glaukopis”, rezolutnie stwierdził: „Lektura tekstu Pana Konrada Kozłowskiego zmusiła mnie do zadania sobie pytania, czy o ile można zrozumieć, że ktoś może coś takiego napisać, to czy można zrozumieć, że pismo aspirujące do miana naukowego użycza swoich łamów dla publikacji reprezentującej taki poziom?”
No cóż... Retoryka nie zastąpi argumentacji. Należało merytorycznie odnieść się do konkretnych zarzutów, ale - generalnie – nie zechciał. Manipulatorskie skłonności dr. Poleszaka dostrzegali także inni jego polemiści. Na niewygodne zarzuty odpowiedział jednak wyłącznie oburzeniem.


ALE KOGO TO OBCHODZI?
Analizując prace dr. Poleszaka, zadałem sobie sporo fatygi, no i co z tego? Po udowodnieniu fałszerstw, niewiedzy, kłamstw i oczywistych manipulacji można było oczekiwać reakcji środowiska historycznego na poczynania kolegi „naukowca”. Ale nic takiego nie miało miejsca.
- Może się mylę? Poza panegirykiem autorstwa dr. Grzegorza Motyki panowała cisza. Moje komentarze na temat prac dr. Poleszaka wysłałem do IPN listem poleconym.
Wierzyłem, że sprawa zostanie rozwiązana. Dostrzegając pozytywne zmiany w działalności Instytutu pod kierownictwem prof. J. Kurtyki, powstrzymywałem się od dalszego działania, a zwłaszcza  krytyki pod adresem tej instytucji. Nie chciałem włączać się do nagonki, jaką uprawiały środowiska „salonu”. Ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi.
[List do Prezesa IPN
- Zaniedbanie?... A może po prostu bali się go ruszyć?... (Dzięki temu unikęli oskarżeń o prawicowość, nacjonalizm, a nawet antysemityzm? Nikt nie chce zostać historykiem „kontrowersyjnym”). Jak widać, owa bezczynność zaowocowała w końcu ogólnopolskim skandalem, a przecież można było w porę przeciwdziałać. Byłoby to działanie także w interesie dr. Poleszaka.
Ostatecznie, do dzisiaj nie doszło do korekty hasła w słowniku, ani też autor nie odwołał kłamstw i obelg wygłoszonych pod adresem łomżyńskiego NSZ/NZW. Wręcz przeciwnie, wyraził samozadowolenie ze swoich dokonań.
A tymczasem, dla nieświadomych odbiorców, „odkrycia” dr. Poleszaka stanowią podstawowe źródło wiedzy i są powielane w innych publikacjach.
Może w nagrodę(?) został awansowany, a – jak zauważyłem - jako „ekspert” często i z wielkim znawstwem wypowiada się właśnie na temat NSZ.
Przyznam, że bardzo zdziwił mnie wstęp do księżki, pióra prof. Tomasza Strzembosza - postaci o dobrej reputacji. Czy wiedział, w jakim kierunku poszły modyfikacje pracy doktorskiej w w wersji drukowanej?... Nawet pomimo znanej niechęci profesora do podziemia narodowego – jest to nieprawdopodobne. Niemniej, taka rekomendacja zapewne rozwiewa wątpliwości wielu nieświadomych czytelników.

Ale mniejsza o okoliczności. Doszło do wielkiego wypaczenia historii. Dlatego sprawa wymaga rozwiązania.

W KRZYWYM ZWIERCIADLE. Utrwalanie "czarnej legendy" NSZ.


Glaukopis, nr 4, 2006
Konrad Kozłowski

W dodatku do "Rzeczpospolitej" PLUS - MINUS pojawiła się recenzja pracy dra Sławomira Poleszaka "Podziemie antykomunistyczne w Łomżyńskiem i Grajewskiem (1944 - 1957)"1, napisana przez dr. Motykę.2 Obaj panowie są pracownikami IPN w Lublinie.
W książce, która jest rezultatem "wieloletnich badań" dra Poleszaka, czytamy między innymi: "w szeregach NSZ znalazła się "pewna ilość komunistów[sic!], a nawet różnych przestępców kryminalnych" (s. 339), ale nie były to jedynie wyjątki, bo żołnierze NSZ-NZW: "bardzo często wywodzili się z elementu przestępczego"(s. 348). Tak więc, NSZ-NZW jest dla autora jednak organizacją bandycką, ale nie tylko: odkrycie komunistów w szeregach NSZ - to wielki przełom w badaniach nad organizacją, to nareszcie coś nowego. Przy tej okazji okazało się, że dla IPN - reprezentownego tu przez Poleszaka - podziemie narodowe, to „bandy komunistyczno-kryminalne”. Nareszcie wiemy, jakie było prawdziwe oblicze NSZ...
Nalężało oczekiwać, że tak radykalne stwierdzenia zostaną poparte obfitym materiałem dowodowym, ale niestety, brak jest jakiegokolwiek uzasadnienia!  
A wydawało się, że powiedziano już wszystko. Dlatego, biorąc do ręki książkę Poleszaka, nie spodziewałem się żadnych wielkich odkryć. Od czasu jak sięga moja pamięć, na NSZ wylano całe morze nieczystości. Zawsze i z wielkim zainteresowaniem wysłuchiwałem wszelkich zarzutów wobec organizacji. Wspomnę tu, że sprawa dotyka mnie personalnie, gdyż dowódcą powiatu XIII/9 obejmującego terytorialnie Łomżyńskie i Grajewskie, był mój Ojciec - kpt. Bolesław Kozłowski, ps. "Grot", "Marek", "Hanka", "Łukasz", który również pełnił funkcję zastępcy Komendanta Okręgu Białostockiego NSZ-NZW. W działalność organizacji zaangażowani też byli inni członkowie rodziny.
Od "zawsze" wiedziałem, że z powodu przeszłości Ojca jestem "synem bandyty" i bardzo się do tego przyzwyczaiłem, tak, że nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia. Za PRLu była to sprawa oczywista; zwalczano ludzi, którzy wystąpili przeciwko sytemowi z bronią w ręku. Jakimi motywami kieruje się IPN?
Przypomnijmy, że zaczęło się to wszystko od gebbelsowskiej propagandy, w której pojawili się "polnische Banditen", a konkretnie "bandy narodowo-polskie". Następna okupacja niewiele pod tym względem zmieniła; spadkobiercy praktyk III Rzeszy określali żołnierzy walczacych o niepodległość jako "bandy reakcyjnego podziemia". Po okresie odwilży, nazwa została zarezerwowana głównie dla podziemia narodowego, którego historia stała się ponadto śmietnikiem, gdzie wrzucano niewygodne brudy organizacyjne innych ugrupowań.
I oto doczekaliśmy się tak długo oczekiwanej niepodległości, a wraz z nią pojawili się  badacze - historycy, którzy mrówczą pracą zmywali grzech zaniechania i zapełniali pustkę badawczą wcześniejszego okresu. Przypomnijmy tu postacie Leszka Żebrowskiego, Marka Chodakiewicza, Lucyny Kulińskiej, a z młodszego pokolenia: Krzysztofa Karczmarskiego, Wojciecha Muszyńskiego, Mariusza Bechty, Sebastiana Bojemskiego, Mirosława Orłowskiego i wielu innych, solidnych znawców problematyki "narodowej". Powstały wreszcie prace, które "mówią" siłą zgromadzonych faktów. I oto okazało się, że "czarna legenda" formacji narodowych "nie ma nóg" i jest czystym urojeniem. Padły aksojomaty komunistycznej propagandy. Naturalnie wywołało to "liberalno-medialny" ślinotok u nowej generacji "utrwalaczy", często ludzi związanych z komuną, a szczególnie stalinowską, żelazną gwardią. No cóż, to przecież normalne, że próbują oni utrzymywać opinię, że ubowcy - często ich starsi towarzysze partyjni, walczyli jednak z prawdziwymi bandytami.
Zwróćmy uwagę, jaką rolę w tej nowej rzeczywistości pełni IPN, w którego powstaniu upatrywałem dużą szansę na odkłamanie historii. Zauważmy, że wśród jego pracowników próżno szukać (poza wyjątkami) wymienionych wyżej nazwisk znawców przedmiotu. Nietrudno dostrzec, że dla IPN historia ruchu narodowego nie jest obiektem zainteresowania proporcjonalnego do jego skali i osiągnięć. Zamiast zajmować się uczciwymi badaniami podziemia narodowego, ludzie IPNu dyplomatycznie twierdzą w publikacjach, że działalność tej formacji była "kontrowersyjna" czyli sporna.
Z płaszczyzny naukowej, która powinna być istotą działania IPN, dyskusja na ten temat przeniosła się na płaszczyznę propagandową. Ale to już było w tzw. Polsce Ludowej i przyniosło opłakane skutki. Po co więc dalej brnąć w ślepy zaułek?
Zauważmy, że istotą sporu badaczy bywa różnica opinii popartych argumentami. Dlatego czekałem na rzeczowe zarzuty, ale zamiast nich - pojawiła się praca dra Poleszaka.  


I."PODZIEMIE ANTYKOMUNISTYCZNE..."
Przypatrzmy się zatem poczynaniom Poleszaka, a przy okazji -  jego apologety - Motyki. Autor prezentuje oba nurt podziemia po tzw. "wyzwoleniu" i dokonuje porównań, a rezultaty jego zabiegów są niestety do przewidzenia.


1) Charakterystyka działań obu nurtów podziemia
Autor usiłuje wykazać wyższość podziemia poakowskiego nad narodowym. Oczywiste jest to, że proces porównawczy wymaga jednak podobnych, a przynajmniej niezbędnych, wysiłków badawczych wobec obu organizacji. A tymczasem, uderza wielka dysproporcja pomiędzy stanem wiedzy na temat AK (i oczywiście AKO i WiN), która po 1956 r. została prawie całkowicie „zrehabilitowana” przez komunistów i można było mówić o większości jej jej osiągnięć. Podziemie narodowe było zaś w Polsce Ludowej do 1989 roku propagandowo zohydzane, a ludzie tej formacji do końca podlegali dyskryminacji i prześladowaniom. AK doczekała się rozlicznych opracowań i monografii, a podziemie narodowe w Łomżyńskiem ciągle czeka na badaczy, bo dotychczasowe badania nijak problemu nie załatwiają. W takiej sytuacji, dokonywanie porównań obu organizacji i wyciąganie generalnych wniosków  jest jednak bardzo przedwczesne.


Duże zastrzeżenia budzi sposób, w jaki Poleszak prezentuje podziemie narodowe:
Przedstawiając akcje żołnierzy NZW (PAS), korzysta często z materiałów UB, jak protokóły przesłuchania i akta sprawy (np. s. 271- czy 141-). Likwidowani zdrajcy są tam często przedstawieni jako zaledwie "podejrzani", "obwiniani", np. rozstrzelani za "rzekomą współpracę". Takimi przymiotnikami opatruje się ludzi, którym nie udowodniono jeszcze winy; likwidowano więc podejrzanych, nie zaś winnych? To rzuca cień na wykonawców, którzy nie są dla autora tylko "domniemanymi" sprawcami; dlaczego? Znajdujemy też informacje o likwidacji ludzi bez podania powodu (np. s. 284, 316). Bardzo uzasadnioną akcję nękania rodziny groźnego zdrajcy w celu zastraszenia i zneutralizowania osobnika, autor określa nawet jako "napad". (s. 328)
Inną miarę stosuje natomiast wobec podziemia poakowskiego; dla porównania: "oddział AKO zlikwidował "szpicla NKWD" (s. 129), albo "za współpracę z NKWD zlikwidowano 2 Żydow"(s. 124) Dla porównania: "oddział NSZ"... "zlikwidował/.../ Żyda" (s. 163) - Tak bez powodu?... Podobne sformułowania mogą być interpretowane na różne sposoby, dlatego pominięcie okoliczności w jakich doszło do likwidacji jest poważnym uchybieniem.
Informacje o działalności AKO i WiN pochodzą najczęściej z raportów organizacyjnych. Gdy przy próbie zlikwidowania denuncjatora przez AKO doszło do zabicia babci i dzieci (s. 96), autor opisuje zdarzenia jako tragiczną pomyłkę, łagodząc przykry  wydźwięk i umieszczając w kontekście akcji uzasadnionych.
Podobna akcja PAS, w której zginęła żona i dzieci zdrajcy, została określona jako "wymordowanie rodziny"(s. 277), co oczywiście zakłada złe intencje wykonawcy. Autor idzie jeszcze dalej, twierdzi bez przedstawienia jakiegokolwiek dowodu, że za "wymordowanie rodziny" dowódca akcji został "odwołany ze stanowiska".(s. 272) Jest to wielkie nadużycie, a po prostu zwykłe oszczerstwo, bo skąd autor wie, że w opinii przełożonych było to "morderstwo", a nie zaś akcja przeprowadzona w sposób nieudolny albo bez zachowania należytych środków bezpieczeństwa? Proszę przedstawić dowody. Za wymordowanie rodziny kodeksy organizacji przewidywały karę śmierci, i takie wyroki były wykonywane.
Zwróćmy też uwagę na inny jeszcze szczegół, a mianowicie sposób "zagospodarowania" działań dokonanych przez "nieznane oddziały podziemia": Zakończone sukcesem rozbrojenie posterunku (s. 98), zostało naturalnie włączone do części poświęconej AKO. Za to likwidacje z nieznanych powodów - Poleszak umieścił przy działalności NZW (s. 326). Dodajmy, że mogły to być zwykłe morderstwa, dokonane przez ludzi nie związanych z żadną organizacją podziemną. Wiadomo, w jakim celu zostały tu zamieszczone.
Akcje zbrojne narodowców, wzmiankowane np. w rozdziale poświęconym AKO, w relacji Poleszaka są gorsze, mniej skuteczne, nieliczne, a np. "Akcja oczyszczania terenu Obwodu z posterunków MO" [została wg niego dokonana głównie  przez] odziały AKO, a w mniejszym stopniu NSZ." (s. 108) Działo się to wiosną 1945 roku. Jakby było tego za mało, w innym miejscu rozwija jeszcze ten wątek.(s.109) Wygląda to na tzw. "bicie piany". W takim oto kontekście wspomina jedynie o wzmożonej aktywności NSZ (s. 111), ale dalszy tekst, który mógłby być rozwinięciem tej informacji, nie wiadomo kogo dotyczy.
W związku z wyborami do Sejmu w 1946 roku szczególną aktywność przejawiały oddziały NZW, ale przykłady tej działalności znalazły się dopiero w sąsiedztwie akcji ulotkowych w rozdziale dotyczącym WiNu.(s. 230-231)
Zamieszczone w książce opisy, w tym nieproporcjonalnie(!) duża (w porównaniu np. z raportami organów bezpieczeństwa 16) - w stosunku do innych działań - liczba  likwidacji, tworzą jedynie fragmentaryczny i zniekształcony obraz dokonań NSZ-NZW, a do tego brak jest jakiegokolwiek uzasadniania takiego wyboru ze strony autora.
Wśród wyliczanek z nieistotnymi szczegółami, próżno szukać komentarzy mówiących o globalnych poczynaniach podziemia narodowego. Wyjątkiem jest uwaga o sytuacji na przełomie grudnia 1945 roku i stycznia 1946 roku, kiedy na terenie Obwodu łomżyńskiego istniały tylko posterunki MO w Łomżycy i Kolnie. (s. 270)
Nie był to jednak odosobniony epizod, i szkoda że autor wątku nie kontynuuje, bo w okresie późniejszym nastąpiła reorganizacja i wzmożenie aktywności. Ze wspomnień kpt./mjr. Mieczysława Grygorcewicza, komendanta Okręgu Białostockiego NZW dowiadujemy się, że jego następca, "ppłk. "Iskra" Żwański, [...] zorganizował grupy dywersyjne i rozbił wszystkie posterunki milicji, z wyjątkiem Białegostoku i Łomży".3 Miało to miejsce w lecie 1946 roku.
I tak dalej...
Takimi oto metodami Poleszak urabia opinie i sympatie - jakże często - nieświadomego czytelnika. Zauważmy, że są to jednak zwyczajne manipulacje.
Podobne zabiegi nie pozostawiają nawet cienia wątpliwości na temat stosunku autora do NSZ-NZW; jest to oczywista i czytelna niechęć, a niekiedy nawet złośliwość. Gdzie się podziała bezstronność badacza? Poleszak traci tu zasadniczy argument, jakim jest wiarygodność.
Podobne zabiegi w prezentowaniu podziemia narodowego znajdujemy w całej pracy. Do tego dochodzi częste zjawisko braku dowodów, mogących poprzeć różne - kategoryczne nieraz - opinie autora. Tak poważne mankamenty dyskwalifikują niestety stronę naukową pracy i dlatego możnaby spokojnie włożyć dzieło "między bajki", bo to co pozostaje, ma już tylko walor propagandowy. Przypatrzmy się przeto dalszym poczynaniom autora; co na temat podziemia narodowego chce zasugerować czytelnikowi badacz - pracownik Biura Edukacji Publicznej IPN. Będzie to również świadectwem (zresztą jednym z wielu) polityki IPN w stosunku do podziemia narodowego.


2. Prezentacja konfliktu
Ważnym wątkiem pracy jest prezentacja sporu pomiędzy obu nurtami podziemia. Przypatrzmy się poczynaniom autora:
Według Poleszaka, mniejsze liczebnie NSZ-NZW nadrabiały agresywnością. Zauważa on że owszem, konflikty wszczynały obie strony, ale poakowcy tylko reagowali na „bandyckie” poczynania NSZ. Taka sugestia przesądza o tym kto jest winny; autor nie ma tu najmniejszej wątpliwości.  Jako koronny dowód "bandytyzmu" recenzent Motyka powtarza za autorem incydent z rzekomym biciem do nieprzytomności i łamaniem kości opornym członkom AKO. Szkoda jednak, że oto umknęło jego uwadze wydarzenie -  które sam przecież wspomina - z "podpaleniem domu mieszkalnego, w którym miały  spłonąć trzy osoby" - kobiety (s. 343). ("Miały"?) Była to kara za ..."szpiegostwo na rzecz NSZ". Sprawa poraża wręcz bestialstwem. Autor zauważa, że "brak [(!) jest] zachowanych raportów" AKO na ten temat. Czy to tylko przypadek?... Jaki był prawdziwy powód zasztyletowania starych rodziców żołnierza NZW przez członków WiN? (s. 202) Według  NSZ-NZW było to brutalne morderstwo. Zauważmy, że są to przykłady przytoczone przez samego autora, oczywiście bez negatywnego komentarza.
Znamiona dużej prowokacji nosi przypadek zabójstwa Józefa Gutowskiego, ps. "Kuna", "Borowy". Rzekomą przynależność ofiary do PPR można było zweryfikować, (istnieją przecież listy członków PPRu); dlaczego Poleszak tego nie zrobił?
Stosując miary Poleszaka wobec NSZ - nawet bez dołączania innych drastycznych opisów - łatwo możnaby wysnuć wniosek o zwyrodnialstwie, nie mówiąc już o "bandytyźmie" poczynań ugrupowań poakowskich. A tymczasem zapewnia on, że były to działania zawsze sprowokowane, uzasadnione, wręcz konieczne. Przytoczone akcje narodowców komentowane są zazwyczaj przez przeciwników - w raportach AKO albo w zeznaniach jej członków (i prawdopodobnie przez autora) często z użyciem takich terminów jak "napadli", "zrabowali", "zamordowali". Jest to ocena moralna i zarazem werdykt sędziowski.
Poleszak ubolewa nad niechęcią NSZ-NZW do rozmów w celu zażegnania konfliktu, a przecież, na terenie Okręgu Białostockiego zdarzały się przypadki, że w umówionych miejscach spotkań, zamiast przedstawicieli WiN - czekali na narodowców funkcjonariusze UB! Z relacji pochodzących od żołnierzy NZW dowiadujemy się, że to jednak "winowcy napadali na członków NZW, bili i grabili"... 4 Takie raporty są niejednokrotnie lustrzanym odbiciem konfliktu widzianego przez oponentów. Dlaczego  tylko narodowcy są dla autora "bandytami", a winowcy - nie?! Czekamy na uzasadnienie.
Ciekawe, że obie strony konfliktu używają terminu 'bandytyzm' do opisu działań przeciwnika. Zauważmy jednak, że bandytyzmem w okresie pokoju może być np. zastrzelenie, pozbawianie kogoś mienia, szantażowanie, bicie, a przecież był to stały repertuar każdej organizacji podziemnej. Różnica tkwi głównie w motywach czy celach podobnych akcji. Tymczasem - nawet z informacji podanych przez autora - wynika, że motywem nękania członków AKO i WiN, jeśli to nawet miało miejsce, była chęć włączenia ich do organizacji kontynuującej walkę zbrojną  z komunistycznym zaborcą, szczególnie - przy oczywistej pacyfikacji podziemia poakowskiego przez jego dowództwo.
Tak więc, "puszczenie kogoś w bieliźnie" było oczywistą formą represji (upokorzenia), jaką stosowały obydwie strony konfliktu. Z całą pewnością nie miało to nic wspólnego z pospolitym rabunkiem. Prezezentowanie podobnych akcji jako zwykłego złodziejstwa, jest oczywistym dowodem złej woli.
Tak nagłaśniane przez autora, próby wcielania 'na siłę' b. żołnierzy AKO do NSZ (s. 141)  (jeśli rzeczywiście miały miejsce) - w skali liczebności obu organizacji - były jednak zjawiskiem marginalnym. Sam autor wspomina o zabiegu "usunięcia /.../[z organizacji] elementów chwiejnych" w obliczu zbliżającej się okupacji sowieckiej w 1944. (s. 49) Nie chodziło więc dowództwu o liczbę... Żołnierze NSZ byli znacznie gorzej traktowani przez UB; to oczywiste, że niektórzy więźniowie próbowali tego uniknąć..., i jest to zjawisko znane. Wypowiedź płk. "Mścisława" (s. 343) może świadczyć o niezwykłości całego zjawiska, a niekoniecznie o jego skali.
Cytując meldunek płk. "Mścisława" autor wtrąca określenie "morderstwa", tak jakby pochodziło od dowódcy.(s. 343) Czy na pewno taka interpretacja jest słuszna?...


Proszę też koniecznie wyjaśnić, skąd mianowicie "Sęp" - Bierzyński miał wiedzieć, że zlikwidowany przez niego funkcjonariusz MO (s. 351) był współpracownikiem WiN, co - oskarżając NZW o morderstwo - twierdził "Lot"? W tamtych trudnych czasach, organizacje nie dzieliły się przecież swoimi największymi sekretami, a agentura w szeregach komunistów do takich niewątpliwie należała.
Autor przedstawia konflikt pomiędzy obu ugrupowaniami, opierając się przy tym generalnie na materiałach i opiniach podziemia poakowskiego, które to bezkrytycznie podziela. Fragmentaryczne opinie drugiej strony na temat incydentu, kiedy doszło do próby pobicia przez AKO członka dowództwa NSZ-NZW, mjra"Łużycę",  bezceremonialnie i  bez podania dowodów - odrzuca, cytując komentarz "Lota": "napad urojony",  z kuriozalnym wręcz wytłumaczeniem (s. 337): "nie ma podstaw, aby poddawać pod wątpliwość tak stanowcze[sic!] stanowisko por. Bieńka "Lota"". Oto poziom argumentacji uprawianej w ...pracy doktorskiej. - Czy są podstawy by uwierzyć "Lotowi"? Jakie?
Dodajmy też, że raporty pisane przez por./kpt. "Lota", są głównym źródłem informacji o konflikcie i wydarzeniach. Ponadto, to właśnie jego opinie - odrzucające oskarżenia pod adresem AKO - doprowadziły do eskalacji konfliktu. Czy autor weryfikował opisane przez niego incydenty i ich przebieg? Wreszcie: kim był kpt."Lot", którego ominął jakoś więzienny los innych dowódców podziemia antykomunistycznego? - Na jesieni 1946 roku został oskarżony przez współpracowników o fatalne w skutkach ("jest gorzej niż źle"), a kontynuowane działanie na szkodę Komendy Okręgu, w tym "nawet malwersacje finansowe"!(s. 203) - Nie była to aby dywersja, ani nie odbył się sąd polowy?  Szkoda, że autor poprzestał tu na ogólnikach. Bagatelizując zarzuty zapewnia, że dotyczyły "przede wszystkim końcowego okresu jego działalności" (czyli w jakimś krótkim okresie zdążył aż tyle napsuć?!), by za chwilę napisać, że prezesi rejonów skarżyli się na "brak osobistych odpraw" z prezesem Bieńkiem przez okres dziewięciu czy dziesięciu miesięcy! Konspiracyjna robota jednak sama się robiła, bo oto dzięki dowództwu Bieńka, jednostka należała i tak do "ścisłej czołówki w Okręgu". Tylko pogratulować, obu panom.
Mamy przyjąć, że kpt."Lot" źle wykonywał obowiązki inspektora, ale za to pisał rzetelne  raporty? Jaką wartość mają raporty dotyczące różnych spraw, pisane przez kpt. "Lota", tak często cytowanego przez autora? ...


3) Podłoże konfliktu
Poleszak nie podejmuje sugestii, że "podziemie antykomunistyczne było dogłębnie spenetrowane  i manipulowane przez UBP i NKWD" (s. 15). Pomija sprawę, a robi to bez uzasadnienia, a przecież wiele źródeł mówi o zastraszających rozmiarach tego zjawiska w podziemiu poakowskim; wg pewnych informacji do 200 byłych akowców zajęło kierownicze stanowiska w MBP, a kilka tysięcy zasiliło szeregi MBP, MO, KBW i WOP. To jednak nie wszystko; "agentów-byłych żołnierzy AK było zapewne dwa, a może nawet trzykrotnie więcej niż osób, które oficjalnie podjęły pracę w resorcie".5  Nie wiemy ilu z nich działało w łomżyńskim AKO, a zwłaszcza w WiN, który był od samego początku stosunkowo dobrze rozpracowany. Doszło do tego, że agenci tworzyli fikcyjne komendy jak np. V Komenda WiN, której podlegał Białostocki Okręg WiN - kryptonim "Bursa", naturalnie z odpowiednią "obsadą". Konfidenci MBP byli przemieszani z "autentycznymi członkami podziemia".
Już przy końcu 1945 roku, w ręce bezpieki wpadło całe kierownictwo WiN razem z płk. Rzepeckim. Już po paru dniach śledztwa ludzie ci "ulegli Różańskiemu"; Rzepecki z więzienia wezwał na "odprawę" wiceprezesa WiN, na którego czekali już ubecy.6
Wykorzystywano byłych żołnierzy AK, doskonale znających struktury i obsadę organizacji, a także jego "zwyczaje" i prowadzoną taktykę. Wymownym przykładem jest tu postać ppor. AK Henryka Wendrowskiego, ps."Narbutt" - właśnie z Komendy AK Białystok, który w roku 1944 został aresztowany przez NKWD. Szybko "poszedł na współpracę" i doprowadził do aresztowania wielu dawnych kolegów. Następnie wstąpił do UB i zrobił tam wielką karierę: w MBP-MSW doszedł do stopnia pułkownika i dyrektora Departamentu!
Wendrowski był "najwybitniejszym współtwórcą gry z delegaturą WiN". Dzięki jego działaniom operacyjnym doszło do ujawnienia i likwidacji bardzo wielu  żołnierzy podziemia. Jest odpowiedzialny za śmierć setek ludzi. Jednym z większych wyczynów była przeprowadzona przez niego operacja "Lawina", która doprowadziła do zamordowania do dwustu żołnierzy z beskidzkiego zgrupowania NSZ, dowodzonego  przez Henryka Flamme, ps. "Bartek". Pod pretekstem przerzutu na zachód, żołnierze zostali odtransportowani w Opolskie i tam masowo wymordowani.7


Pisząc o rozpracowaniu podziemia niepodległościowego należy zauważyć, że był to zapewne niefortunny skutek "akcji "Burza"", kiedy NKWD uzyskała doskonały dostęp do kadry dowódczej. Jest to problem bolesny, który w niczym jednak nie umniejsza ogromnego wysiłku, wielkich sukcesów i ofiar tysięcy członków organizacji. Świadczy to o jakże tragicznym położeniu prawdziwych patriotów - żołnierzy WiN, zdanych na zdradę i prowokacje kolegów,  a co za tym idzie - więzienia i niejednokrotnie wyroki śmierci.
Właśnie dlatego - każde uczciwe badania dotyczące Inspektoratu Łomżyńskiego AKO i WiN powinny dotyczyć również zjawiska penetracji podziemia poakowskiego przez komunistyczną agenturę. Dlatego pominięcie problemu przez Poleszaka, czyni jego  badania zabiegiem połowicznym.
Bez przeanalizowania relacji między obu organizacjami pod tym właśnie kątem, trudno jest racjonalnie wytłumaczyć zaistniałą sytuację. To wielka szkoda, że Poleszak ignoruje fragment "wyroku" por. B. Kozłowskiego, "Grota", który wyraźnie mówi o powiązaniach AKO z NKWD przestrzegając, że "jeśli kolegę Łużycę spotka przykrość od bandy lub NKWD[sic!]" to ... (s. 336).
Jest to w końcu bardzo poważny zarzut, wymagający komentarza. I niestety, różne okoliczności wskazują na taką właśnie genezę konfliktu. Oczywiste jest to, że pewni ludzie robili wszystko, by rzeczywiście doprowadzić do "wojny bratobójczej".
Również autor praktycznie pomija, bo napomyka jedynie i to przy innej okazji - sprawę organizowania przez UB grup bandyckich, które rzeczywiście "kradły, biły, mordowały" podszywając się pod NSZ.8 Było to zjawisko występujące m.in. w Łomżyńskiem.
Ile z wymienionych przez p. Poleszaka incydentów dotyczyło prawdziwych żołnierzy  NSZ?


4) Bandytyzm
A tymczasem autor powtarza inwektywy i oskarżenia pod adresem podziemia narodowego cytując absurdalne twierdzenia, że "w szeregach NSZ znalazła się "pewna ilość komunistów[sic!], a nawet różnych przestępców kryminalnych" (s. 339). To prawdziwa sensacja! Oczywiście nie podaje na to jakichkolwiek dowodów, a szkoda, bo byłby to wielki przełom w badaniach historii NSZ.
NSZ - jak i AK - miały zapewne swoich informatorów - "wtyczki" również w organizacjach komunistycznych, jak i w UB (za poprzedniej okupacji np. w "granatowej policji"). Wśród żołnierzy zdarzali się zapewne osobnicy, którzy mogli zdradzić z pobudek  komunistycznych. Wg tego co wiemy, a co wynika z badań, NSZ miał do komunistów stosunek jednoznaczny. Zarzut autora mógłby być uzasadniony wyłącznie w przypadku, gdyby dowództwo o tym wiedziało i tolerowało komunistów w szeregach organizacji. Czy Poleszak zna taki przypadek? Sformułowanie "pewna ilość" jest tu unikiem; "ilość" można jedynie zmierzyć lub zważyć, ale to nie zwalnia autora z obowiązku podania liczby komunistów w NSZ. Proszę o konkretne informacje.
Z kolei, zjawisko staczania się niektórych żołnierzy na pozycje bandyckie mogło zaistnieć w każdej(!) organizacji. Prawdopodobnie, takie sytuacje miały miejsce również w NSZ-NZW. A jednak są  na to dowody, że organizacja nie tolerowała przestępczości. Do przejawów łamania prawa  przez żołnierzy podchodzono z pełną surowością. Bandytyzm był karany śmiercią, np. jeden z żołnierzy "Burego"(sic!), o nazwisku Andrzejczak zabił człowieka - ojca rodziny, w trakcie próby odebrania mu konia. Został za to rozstrzelany.9 W przypadku drobniejszych przestępstw, karą bywała degradacja i wydalenie z organizacji.
Zauważmy, że wszelka praca naukowa, a tym bardziej praca doktorska, wymaga pełnego uzasadnienia i udowodnienia wygłaszanych sądów. Pominięcie dowodów, szczególnie przy wygłaszaniu tak niesłychanych opinii - jest niedopuszczalne; dyskwalifikuje i ośmiesza autora.
Autor powtarza swoje rewelacje po raz kolejny; czy dla większej pewności?
Podobne uwagi zamieszcza we wnioskach końcowych, twierdząc, "że w szeregach (NSZ-NZW) organizacji znajdował schronienie element kryminalny, nawet bandycki." (s. 355).
Zapytajmy więc, co znaczy w tej sytuacji "schronienie"? Termin 'schronienie' sugeruje jakąś formę azylu, osłonę czy ochronę przed jakimiś prześladowcami, którzy może reprezentowali prawo? Może chronieni byli np.bandyci wydaleni z AK-WiN do NSZ-NZW? Było to zapewnie poparte rozkazem ochrony takiego elementu, albo przynajmniej instrukcją? Proszę koniecznie zacytować stosowne dokumenty.
Organizacja udzielająca "schronienia" musiała mieć świadomość kryminalnej przeszłości delikwenta, a IPNu wtedy jeszcze nie było. Dlatego przykłady takich sytuacji są tutaj niezbędne; przy ciężarze gatunkowym zarzutów, dostarczenie dowodów jest tu obowiązkiem Poleszaka. - Czekamy.
Autor przywołuje tu oskarżenia niektórych ludzi z podziemia poakowskiego, których nie weryfikuje. Staje po pewnej stronie, ale swojej postawy nigdzie nie uzasadnia. Próżno też szukać informacji na temat przebiegu konfliktu widzianego i ocenianego przez NSZ-NZW! Organizacja nie ma głosu w tej sprawie?! A to dlaczego?
Nie sposób przyjąć oskarżenia o rekrutację członków "bardzo często wywodzących się z elementu przestępczego"(s. 348). Zakłada to świadomy proces werbowania przestępców, ale nie jest to nigdzie poparte nawet jednym przykładem! Dlaczego określenie "bardzo często" nie jest przełożone na liczbę? Tak wielki problem można przecież zilustrować nawet  kilkoma sytuacjami; autor nie powinien mieć z tym kłopotów.  ... Jeśli już miał to być "element przestępczy", to wg czyjego ustawodawstwa? Czy autor przeprowadził stosowne badania? Ile takich przypadków zna autor, i jaki to stanowi procent ogółu? Proszę o niezbite, obiektywne dowody, a nie opinie strony konfliktu!
Ciekawe, że inwektywy i oskarżenia mjr."Tabora", którymi podpiera się autor, zostały przyjęte przez Komendę Okręgu z rezerwą; komenda zaproponowała mu "nawiązanie kontaktów z NZW". ...Z bandytami?!  Nie podzielano jego opinii? Nie pomaga to zapewnieniom Poleszaka, że "działania NZW były bardzo groźne".(s. 348)


Sprzeciw budzą też zabiegi wokół rozkazu ppłk."Kaliny" z 6 VI 45 roku.(s. 148) Ów rozkaz był działaniem czysto prewencyjnym w nowej sytuacji,  wynikającej z nastania okupacji sowieckiej. Poleszak interpretuje, a nie cytuje ów rozkaz: "wg jego założeń oddziały bojowe nie mogły być bandami"... - Bo wcześniej były?! Autor narzuca tu czytelnikowi opinię, która nie jest prawdziwa, a poza tym, czy to były rzeczywiście "jego założenia", czy też było to coś oczywistego od momentu powstania organizacji? Mamy tu  dobry przykład uprawiania manipulacji przez autora. I znowu - bez przedstawienia jakichkolwiek dowodów - twierdzi, że "rozkaz był kolejną próbą uporządkowania sprawy szerzącego się bandytyzmu w szeregach NSZ",(s. 149) a kontynuując wątek, mówi o "przypadkach kradzieży i rabunków dokonywanych przez niektórych żołnierzy NSZ". Jest to jakiś logiczny dziwoląg; czy sprawa marginesu ("niektórych") - gdyby nawet takie przypadki rzeczywiście miały miejsce -  usprawiedliwia użycie terminu sugerującego jakiś globalny problem ("szerzących się")? (Jak to napisałem uprzednio, tacy "niektórzy" byli w każdej organizacji, AK, BCh, czy NSZ.)
Poczynania autora zachęcają do dotarcia do orginalnego tekstu "Kaliny". Dlaczego sam autor nie zacytował tak mocnego i wygodnego "dowodu"?
Także w innych miejscach znajdujemy dowody skrajnych i nieuzasadnionych interpretacji: Poleszak twierdzi, nawet pomimo tak zdecydowanej postawy ppłk. "Kaliny" wobec bandytyzmu, że doły organizacyjne dostały "daleko posunięte przyzwolenie" dowództwa" NSZ" na działalność o charakterze bandyckim, co rzekomo "wynika z kilku cytowanych /.../ rozkazów dowództwa NSZ" (s. 355). I tu się autor bardzo "zagalopował"; zauważmy, że taka - jak sugeruje - treść nie "wynika" z żadnego z prezentowanych cytatów! Np.: zalecanie działań "najostrzejszych" nie oznacza przecież przyzwolenia na bandytyzm, a w tymże rozkazie mjr. "Kotwicz" z NZW nakazuje: "Tępić bezlitośnie wszelkie objawy bandytyzmu."(s. 334)


NSZ przestrzegały twardych zasad kodeksów żołnierskich, które przewidywały karę śmierci np. za zaśnięcie na warcie, nie mówiąc już o bandytyźmie; to po prostu niesłychane, co autor wypisuje! Wyjątki, jeśliby takie rzeczywiście były, nie mogą stanowić o całej organizacji.
W opiniach Poleszaka działalność NSZ-NZW ma charakter przestępczy: toleruje i osłania (udziela "schronienia") bandytyzm we własnych szeregach, a nawet zachęca do działań bandyckich. Wygłaszając podobne opinie autor stawia siebie w roli sędziego; taki bowiem charakter mają jego wnioski i ustalenia.
Chciałem tu przypomnieć, że rzekomo minęły już czasy komunistycznego bezprawia, kiedy opinie - jakie wygłasza autor -  należały do propagandowych aksjomatów, twierdzeń w oczywisty sposób prawdziwych i nie wymagających dowodów. W demokratycznym państwie prawa istnieje instytucja niezawisłego sądu, powołanego do ferowania wyroków. "Podsądny" ma prawo do obrony, i jest to jego elementarne prawo, a prezentacja "matriału dowodowego" przez oskarżyciela jest tylko częścią całego procesu sądowego. Poleszak wydaje wyrok nawet bez przedstawienia dowodów. Nie jest sędzią ani też żadnym autorytetem moralnym, którego krytyka miałaby jakąś wagę.
Dlatego chciałem tu przypomnieć, że wygłaszanie oszczerstw jest jednak przestępstwem.


A ja miałem nadzieję, że czasy "kiblowych procesów" już minęły...


5. Liczebność obu organizacji i sprawa dorobku organizacyjnego.
Podawana przez Poleszaka liczebność (dwukrotnie liczniejsze od NSZ) (s. 333) podziemia poakowskiego również budzi poważne zastrzeżenia. Otóż, tylko w powiatach północno-wschodnich AK miała przewagę liczebną. Generalnie, w tym czasie "obydwie organizacje, OAK i NZW, miały wtedy podobny liczebnie stan." Informacja ta pochodzi od kpt. Z. Kuleszy "Młota" -  członka ścisłego dowództwa NSZ.10 (Z jego wypowiedzi wynika też, że UB i komisje historyczne wczesnego PRLu dysponowały jednak informacjami na temat rzeczywistej liczebności organizacji. Z kolei organizacje poakowskie były doskonale rozpracowane. Autor miał więc dostęp do prawdziwych informacji.)
Stan liczebny AK na tym terenie wzrósł bardzo dopiero po przyznaniu jej przez PRL praw kombatanckich, a zwłaszcza stosownych benefitów. Ludzie "wstępowali" do AK w latach siedemdziesiątych. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że "władze" były świadome zaistniałej sytuacji, ale oczywiście był to sposób na "rozmycie" środowiska akowskiego.  
Były to oczywiste nadużycia, które przyniosły szkodę reputacji AK w terenie. Także, żeby się jakoś uwierzytelnić, owi "kombatanci" (często ludzie o "nieciekawej" przeszłości) opowiadali swoją wersję historii, zostawali też narodowymi bohaterami. W dobrosąsiedzkich układach nabycie praw kombatanckich wiązało się nieraz z "postawieniem pół litra", i słyszałem relacje o takich przypadkach.
Odwrotny proces zachodził wśród członków NSZ-NZW; wielu z nich nigdy się nie ujawniło; bywało, że o przynależności do organizacji nie wiedziały nawet rodziny kombatantów. Należy też przypomnieć, że część tych którzy się ujawnili "podawała fałszywe dane osobowe i zmienioną przynależność organizacyjną, np. na AK".11
Jest to ogromnie ważne, że przy poruszaniu kwestii liczebności obu organizacji trzeba stale pamiętać o akcjach scaleniowych, które jednak zaowocowały znacznym zwiększeniem szeregów AK przez żołnierzy podziemia narodowego, a były też procesy odwrotne, np. po 1945 roku.12 Świadczy to o sztuczności wszystkich ścisłych podziałów wprowadzanych przez autora.
Wtedy też powstały nowe organizacje partyzanckie działające w Łomżyńskiem, jak "Zgrupowanie Orła Białego", szczycące się wielkim dorobkiem organizacyjnym w walce z Niemcami. Mało tego, "wdzięczni rodacy" postawili im pomnik koło Stawisk. Posypały się ordery, a znakomite pióra, w tym dra Cezarego Chlebowskiego, rozpisywały się o wspaniałych akcjach i bohaterstwie partyzantów. Mieszkańcy tamtych okolic wystosowali jednak ostry protest, o dziwo, skuteczny. Jedynym wytłumaczeniem sukcesu owej interwencji jest chyba to, że prawdziwi uczestnicy "zagospodarowanych" akcji zasilili później nie tylko szeregi NSZ, ale i AK; narodowcy - jako "współpracujący z Niemcami faszyści" - zostaliby załatwieni odmownie. Byli to mieszkańcy Ignacewa i Wilczewa, którzy pomimo podziałów na organizacje, dalej walczyli we wspólnych akcjach przeciwko Niemcom.13
Kombatanci NSZ często wskazywali na zjawisko przypisywania ich sukcesów w walce  innym organizacjom, nie mówiąc już o generalnym pomniejszaniu ich osiągnięć. Niestety proces ten trwa, a dobitnym przejawem są wysiłki Poleszaka.


6. Nie tylko liczebność... 
Recenzja, i naturalnie sama praca, zawiera różne wątki humorystyczne; czytamy np.: "Jak wynika z jego badań, kadra dowódcza AKO - WiN /.../ reprezentowała o wiele wyższy poziom intelektualny i fachowy."(s. 438) Należałoby tu zapytać; skoro edukacja i tytuł naukowy nie jest rękojmią wysokiego poziomu intelektualnego, to na podstawie jakich kryteriów autor ocenił poziom intelektualny podziemia narodowego?! Przeprowadzał testy na inteligencję?
Co oznacza termin 'fachowość'? Jeśli 'profesjonalizm', to w jakiej profesji, żołnierza czy rolnika? Skoro podziemie narodowe było znacznie "młodsze"(mimo tego, że - wg autora -  młodzież garnęła się podobno do WiNu...), to siłą rzeczy duża jego część mogła pobierać edukację wyłącznie na tajnych kompletach, a to wskazuje na bezsens statystyk Poleszaka. A szkoły dla podoficerów, organizowane przez dowództwo? Bez znaczenia?
Czy podstarzali urzędnicy (liczni w AKO i WiN) stanowili o wartości bojowej, czy raczej dobrze wyszkoleni podoficerowie?
Autor zauważa: "charakterystyczne jest to, że w podziemiu narodowym nie było osób z wyższym wykształceniem" (s. 440). Nie jest to prawdą:
Po pierwsze, ujawniło się znacznie mniej niż 50% organizacji (nigdy nie było to 90%!)(s. 437). To jednak za mało, by wyciągać generalne wnioski.
Badania, na które powołuje się autor objęły 98 członków kadry dowódczej NSZ-NZW, a najprawdopodobniej zostały sporządzone wyłącznie do celów propagandowych. Już z samej publikacji dowiadujemy się, że mjr R. Kozioł, ps. "Pojawa", "Łużyca", "Masław" był przedwojennym absolwentem Politechniki Warszawskiej (s. 42), a to już stanowi ponad 1%! (W tabelkach autora 0%  członków NSZ-NZW ma wykształcenie wyższe, AK-WiN - 5,5%.) Dalej, przypomnę tu przypadek mjr. Mariana Kozłowskiego, ps. "Dąbrowa", absolwenta Wydziału Nauk Politycznych Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie (obronę pracy magisterskiej uniemożliwił wybuch wojny), który w Polsce Ludowej zmuszony był zdawać maturę;14 wg UB ukończył on tylko szkołę podstawową! Kpt. Bolesław Kozłowski, ps."Grot", "Hanka" - był bliski ukończenia Wydziału Nauk Politycznych w/w uniwersytetu. Wszyscy wymienieni uzyskali dyplomy przedwojennej  Szkoły Podchorążych, byli oczywiście członkami kadry dowódczej. Jest więcej podobnych przykładów. (Wg kpt. B. Kozłowskiego, członkami NSZ-NZW byli m.in. prawnicy, lekarze i księża.) Inny członek kadry dowódczej -  ppor. Siemaszko (u autora "NN"), ps. "Wujaszek", był również absolwentem Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie.15 Tak więc, nawet przypadkowe informacje, jakie na ten temat posiadam, dają - jakże inny niż u autora - obraz podziemia narodowego. Może należałoby po prostu sprawę rzetelnie zbadać, a nie „załatwić” problem czystą propagandą?
Ostatecznie, same akta UB zawierają - inny niż u autora - obraz sytuacji: oto wg zestawienia na temat osób ujawniających się w powiecie grajewskim (uwzględnionym w statstykach Poleszaka) - "Jezioro", "Bałtyk" 3 (trzy) osoby miały jednak wyższe wykształcenie, dwie - "niepełne wyższe".16  A są to dane tylko z terenu jednego powiatu i dotyczą wyłącznie osób ujawnionych. Zwróćmy uwagę, że ta ostatnia kategoria występuje w statystykach UB, a została pominięta przez Poleszaka. Dlaczego?
Dodajmy, że w sytuacji, kiedy cała polska elita, a szczególnie ludzie wykształceni, została uznaną za największego wroga sowieckiego systemu, zatajenie edukacji (jak i pochodzenia) wydawało się być kwestią przeżycia. Tak więc, ubeckie badania i statystyki nijak nie oddawały prawdy.


Twierdzenia Poleszaka o braku ludzi wykształconych w podziemiu narodowym zadziwiają swoją niezwykłością. Skoro przed wojną, wiekszość inteligencji polskiej była właśnie z przekonań "narodowa", a co jest znanym faktem, to jak to jest możliwe, że nie znalazła się właśnie w formacjach narodowych?!


7. Żołnierze NSZ
Poleszak słusznie używa tu określenia "partyzantka "wiejska"" zamiast "chłopi", a to z racji licznego występowania szlachty zagrodowej w Łomżyńskiem. Przy tej okazji twierdzi, że "Szlachta zagrodowa przekonana była o własnej odrębności i wyższości nad chłopami, chociaż oprócz różnic mentalnych obie grupy były do siebie podobne." (s. 24)
Uważam, że właściwszym terminem do zróżnicowania obu grup jest 'tradycja'. (Mentalność jest wypadkową m.in. tradycji. Można mieć 'mentalność' obcą własnej grupie społecznej.) Jest to ważne przy tematyce w jakiej się poruszamy, bo istotnym wątkiem tradycji szlacheckiej była zawsze walka o niepodległość kraju.
Tradycje niepodległościowe to ważna cecha wyróżniająca również grupę etniczną Kurpiów, sławną z udziału we wszystkich zrywach niepodległościowych, jak wojna ze Szwedami, powstania narodowe. Kurpie różnili się niegdyś od chłopstwa wolnością osobistą i sposobem życia. Pominięcie tej grupy przez autora jest jednak uchybieniem; bez uwzględnienia obu tradycji, szlacheckiej i kurpiowskiej, trudno jest wyjaśnić fenomen liczebności podziemia niepodległościowego w okręgu łomżyńskim NSZ, obejmującym terytorialnie część kurpiowszczyzny.
To wszystko nie zmienia jednak faktu, że również chłopi byli zaangażowani w dzieło walki o niepodległość i ponieśli ogromne ofiary. Niewątpliwie wielu z nich (jak i część szlachty zagrodowej) ukończyło edukację na szkole powszechnej. A jednak - co jest godne najwyższego podziwu i uznania -  posiadali oni wielką świadomość narodową i obywatelską, a zwłaszcza głęboki patriotyzm. Niestety zostali potraktowani obelżywie przez Poleszaka, który swoimi fałszywymi statystykami wytknął im niedouczenie i umysłowe ograniczenie, mylnie utożsamiając edukację z "poziomem intelektualnym", nie mówiąc już o reszcie nieuzasadnionych insynuacji.

8. Relacje między organizacjami
Zupełną przesadą jest teza Poleszaka, że "WiN i NZW stały "na pograniczu wojny bratobójczej"". (Uważam, że takie określenie stanu rzeczy było raczej elementem retoryki w niektórych wypowiedziach członków AKO i WiN.)  Niewątpliwie zdarzały się przypadki głupoty i nadgorliwości. Głębsze rozdźwięki dotyczyły sytuacji indywidualnych, ale generalnie - dochodziło do niechęci i rywalizacji, a przejaskrawiona przez Poleszaka sytuacja była jednak pod kontrolą dowództwa.
Podkreślić tu należy fakt, że tylko stosunkowo mała część podziemia poakowskiego odczuwała wrogość do narodowców, i odwrotnie.
Oczywiście były przypadki przenoszenia sporów "o miedzę" na forum walki o niepodległość, ale jednak zawsze takie sytuacje należały do marginesu w relacjach między obu organizacjami.
Trzeba tu dodać, że nieodpowiedni ludzie mogli znaleźć się wszędzie, ale nie powinni  być przedstawiani jako reprezentatywni dla całej organizacji; należy tu zachować  właściwe proporcje. Inaczej, otrzymujemy nieprawdziwy obraz sytuacji; takie podejście fałszuje jednak historyczną prawdę.


Nieodparcie nasuwa się wniosek, że autor usiłuje skłócić podziemie narodowe z akowskim. Wyraźnie przebija się tu sugestia, że "czarna legenda NSZ" była głównie wytworem propagandy organizacji poakowskich jako reakcja na zachowanie NSZ, bo bezpośredniej opinii UB na temat "bandyckiego" charakteru organizacji - poza raportami UB na temat poszczególnych incydentów - bodajże nigdzie nie przytacza.
Mam jednak duże wątpliwości czy to mu się udało, bo pierwsze, pełne oburzenia reakcje na rewelacje zawarte w pracy Poleszaka dotarły do mnie właśnie ze strony środowiska akowskiego.


Raz jeszcze chciałem podkreślić, że - generalnie - za czasów okupacji niemieckiej były to relacje przyjazne albo wręcz braterskie; wyrazem modelowej współpracy pomiędzy AK i NSZ właśnie w Łomżyńskiem, były m.in. wspólne akcje, wymiana informacji wywiadowczych, itd. Niejako ukoronowaniem tej współpracy stało się (wspomniane wyżej) brawurowe odbicie przez NSZ trzydziestu aresztowanych przez Niemców żołnierzy AK (koło Małego Płocka), podkomendnych por."Szareckiego", z którym kpt. Kozłowski "Grot" pozostawał w przyjaźni od czasów wileńskich. Oddział wielokrotnie dawał osłonę akcjom NSZ, często udostępniał swoich kwater ich żołnierzom.17
(I tu ciekawostka: Poleszak opisuje, że tenże oddział dokonał "wypadu przeciwko grupie NSZ dokonującej rabunków" (s. 342) i zabił jednego żołnierza. Skąd wiadomo, że był to oddział NSZ? Znaną sprawą jest działalności band rabunkowych, którym komunistyczna, a i poakowska propaganda przypisywała eneszetowskie proweniencje).
Były jednak i problemy: głębokim cieniem na wzajemnych relacjach kładzie się sprawa zgrupowania 400 żołnierzy AK i NOW - wg pomysłu i pod dowództwem AK - w Czerwonym Borze (gdzie zginął kpt. Antoni Kozłowski, "Biały" z NSZ), kiedy niemal kompletnie zmasakrowano grupę żołnierzy NOW. Zauważmy, że" Narodowa Organizacja Wojskowa zachowała jednak w szeregach AK swoją ideową odrębność; wydawali własną prasę i zachowali dowództwo nad swoimi szeregami, a po rozwiązaniu AK ponownie połączyli się z NSZ.".18
Złożyli w Czerwonym Borze największą ofiarę. Żołnierze NOW zostali porzuceni przez inspektora „Jacka”, który z resztą żołnierzy w porę się wycofał, pozostawiając narodowców na pastwę Niemców!19 Zauważmy, że tak duże zgrupowanie trwało kilka dni i miało miejsce w pobliżu ważnego węzła komunikacyjnego, a to wszystko było dowodem karygodnego braku zasad bezpieczeństwa na terenie metodycznie obserwowanym przez Niemców. Był to poważny błąd tak profesjonalnego dowództwa AK.
Zauważmy, że autor - korzystając zapewne ze źródeł AK - twierdzi, że zostali tam otoczeni żołnierze AK (s. 54, 55) a nie NOW-AK, i naturalnie - żadnego problemu nie widzi.
W całej tej historii jest jednak piękny element braterstwa i solidarności obu organizacji. Otóż, w uzgodnieniu z kpt. "Białym" z NSZ, nadszedł z zewnątrz dowódca oddziału  AK Franciszek Żebrowski, ps."Wyd" wraz ze swoimi ludźmi (s. 55); obaj odciągnęli chwilowo uwagę Niemców, ale było to okupione dużymi ofiarami. Dzięki temu, masakra zgrupowania nie była całkowita. Godny uwagi jest też fakt, że obaj dowódcy, „Wyd” i „Biały” znali się sprzed wojny i podczas okupacji utrzymywali przyjazne stosunki, co przeczy obiegowej wersji o wrogości obu organizacji.
Wreszcie należy zauważyć, że powtarzające się w obu nurtach podziemia te same nazwiska, jakże często dotyczą najbliższych członków rodzin.
Na marginesie: zauważyłem błędy w pisowni nazwisk moich krewnych: żołnierz AK, ppor. Wacław Kołomyjski, ps. "Czarny", występuje w publikacji jako Kołomiński (s. 51). Z kolei dowódca 3 plutonu NZW, ps. "Sosna" (s. 367) miał nazwisko Jasionkowski, a nie Jesionkowski.


II. WCZEŚNIEJSZA PUBLIKACJA POLESZAKA
Przy tej okazji chciałem przypomnieć biogram kpt. Bolesława Kozłowskiego w publikacji IPN - "Konspiracja i opór społeczny w Polsce 1944-1956. Słownik biograficzny",20 napisany właśnie przez dra Poleszaka. Hasłu poświęciłem osobny komentarz 21, a okazało się, że powtórzonych jest tam wiele informacji z pracy "Podziemie antykomunistyczne ..." -  rezultatu "wieloletnich badań" autora.
Przyznam, że nigdy przedtem nie napotkałem tekstu mającego stanowić encyklopedyczną bazę danych, a zawierającego tyle błędów, przeinaczeń i istotnych ominięć. Przypomnijmy pokrótce najważniejsze problemy:
Kpt. Kozłowski działał w konspiracji przez siedem lat i przeprowadził wiele akcji bojowych, ale jedynym i zapewne najważniejszym dla autora wydarzeniem była zwycięska potyczka z gestapo. Czytamy: "Wraz z podległym sobie oddziałkiem [czyli pięcioma żołnierzami, bo rzekomo tylu tylko zdołał wokół siebie skupić] został otoczony przez gestapo podczas pobytu na kwaterze w kolonii Gromadzyn Stary". Niestety autor nie ustrzegł się błędu, bo jednak nie był to zwykły "pobyt na kwaterze"; odbywała się tam narada Sztabu Okręgu „Chrobry”, a uczestniczyli w niej komendanci „Bystry”, "Młot", a miał przybyć również szef Sztabu Grupy "Północ" kpt. "Przemysław", "Lech".22
Dodam też, że w tym czasie - jako dowódcy - podlegało kpt. "Grotowi" "z grubsza" (wg autora) 1300 żołnierzy, ale to możemy wywnioskować dopiero z dalszego kontekstu. Utworzenie "oddziału partyzanckiego", czyli grupy bojowej podległej komendantowi, było kwestią rozkazu.
Taki oto dorobek został uwzględniony przez autora, który przemilcza unikalną - jak na okupacyjne warunki - brawurową akcję uwolnienia z łomżynskiego więzienia trzystu  Polaków (której Bolesław Kozłowski był i projektodawcą, i egzekutorem) jako okup za porwanych hitlerowców.23 Miało to miejsce w czerwcu 1944 roku i są na ten temat informacje w raportach Delegatury Rządu, co Poleszak całkowicie pomija. Przemilcza też inną znaną akcję, jak odbicie trzydziestu więźniów - żołnierzy AK, w okolicach Małego Płocka, w której Kozłowski wziął udział.
Zauważmy przy tym, że inne hasła w słowniku zawierają jednak tego typu dane, nawet znacznie mniejszego kalibru.


Nie zabrakło natomiast tak ważnej informacji o odmowie scalenia z AK, co - jako spadek po PRLu - jest "dowodem" warcholstwa podziemia narodowego. Zauważmy, że próżno szukać podobnych elementów w biogramach zagorzałych przeciwników scalenia wśród oficerów KG AK, np. płk dypl. J. Rzepeckiego24 , który przecież działał w tym zakresie wbrew rozkazom Naczelnego Wodza i Dowódcy AK!
Dalej czytamy, że brat ojca - kpt. Antoni Kozłowski, ps."Biały" zginął w walce z Niemcami pod Czerwonym Borem, dowodząc oddziałem NSZ spieszącym na pomoc oddziałom AK." (Także na s.54, 55, "Konspiracja...") Niezupełnie, bo jednak byli to w znacznej mierze żołnierze NOW-AK, albowiem stanowili od 40 do 50 % całego zgrupowania. Zauważmy, że była to organizacja autonomiczna w ramach AK. Walka w Czerwonym Borze to zarazem najpoważniejsza klęska łomżyńskiego podziemia narodowego w czasie okupacji niemieckiej.
Wbrew temu co twierdzi autor, nigdy kpt. "Biały" nie "został podczas pierwszej okupacji sowieckiej aresztowany i osadzony w więzieniu łomżyńskim, /.../[a tym bardziej nie] został zwolniony[sic!] po wkroczeniu Niemców w czerwcu 1941."
Otóż, więźniowie "zwolnili się" sami, zaraz po panicznej ucieczce Sowietów; zauważmy, że jest to powszechnie znana okoliczność. I mamy oto próbkę kłamstwa i kolejnej manipulacji Poleszaka. Ciekawe komu i do czego taka wersja była potrzebna?... Gdzie o tym przeczytamy?
Osobą więzioną była przyszła żona Bolesława Kozłowskiego - Krystyna Chętnik, a urodziła się w roku 1922, nie zaś w 1927, jak niefrasobliwie i nieodpowiedzialnie podaje autor.


Ma rację dr Poleszak, że kpt. Bolesław Kozłowski ujawnił się w roku 1947, bo widział w tym "ostatnią szansę powrotu do normalnego życia". Warto dodać, że była to wyważona decyzja dowódcy odpowiedzialnego za życie wielu żołnierzy, w sytuacji bez wyjścia.  Jej słuszność potwierdził rozwój wydarzeń w Polsce, jak i sytuacja międzynarodowa. Pozostanie w konspiracji byłoby utopią; sam szef propagandy NZW Pilaciński, "Lech" po latach wyznał, że nawoływanie do kontynuowania walki zbrojnej było poważnym błędem, gdyż w ówczesnej sytuacji geopolitycznej nie było żadnych szans na pokonanie sowieckiego systemu, a podziemie było skazane na zagładę.25
Ten najważniejszy powód ujawnienia nie był dla autora czymś godnym chociażby wzmianki. Usiłuje wskazać inne przyczyny, wkraczając przy tym w świat urojeń: oto w w pracy "Podziemie..."26  Poleszak twierdzi - bez podania jakichkolwiek dowodów czy źródła informacji, że "ubowcom udało się uchwycić kontakt" z kpt. "Grotem", doszło do  prób skłonienia go do takiej decyzji.(s. 327) Termin 'kontakt' oznacza "bliższe zetknięcie się z kimś lub z czymś; styczność, łączność, związek", a nawet - sugeruje jakąś formę współpracy. Dlatego zobowiązuję autora do udowodnienia twierdzenia, tym bardziej, że dalej zaprezentowane opinie są wyraźną sugestią sukcesu misji UB; przedstawiają kpt. Kozłowskiego jako agitatora na rzecz ujawnienia (s. 328) i przypisują mu (autor: "wydaje się jednak") wielkie zasługi na tym polu. Autor twierdzi ponadto, że doszło do konfliktu na ten tamat z przełożonym w trakcie narady 17.III. 47.(s. 327)  
Interesujące jest to, że takiej wersji wydarzeń przeczą nawet przytoczone w pracy incydenty: oto 1.IV.47 podległy kpt. Kozłowskiemu oddział PAS rozbił "grupę członków WiN, którzy jechali do Grajewa w celu ujawnienia się". Zauważmy: prawie dwa tygodnie po wspomnianej naradzie z płk. "Iskrą"!... (s. 321). Trzeba tu przypomnieć, że podobne działania musiały się mieścić w ramach otrzymanych rozkazów i instrukcji. Nie był to przypadek, a potwierdza to kolejna akcja utrudniająca ujawnianie, która miała miejsce 2.IV.47 w Ławsku (s. 322).
Mamy więc przyjąć, że sam agitował, a w tym samym czasie przeszkadzał w ujawnianiu innym?
Autor bezpodstawnie twierdzi, że kpt. Kozłowski chciał "doprowadzić do ujawnienia się jak największej liczby członków NZW". Było odwrotnie; najmniejszej. Chodziło tylko o tę część podziemia, "która była w zbrojnych oddziałach i zdekonspirowana".27  Tak oczywistą taktykę stosowano we wszystkich okręgach NZW. Skąd u autora wziął się tak niedorzeczny pomysł? Przecież ujawnienie było ryzykiem; pozostawała kwestia zaufania do obietnic "władzy ludowej". Słyszałem relację o próbie aresztowania Ojca podczas samych pertraktacji, i zapewne jest o tym w "protokółach operacyjnych".
Należy też dodać, że - wbrew temu co twierdzi autor - to nie sprawa ujawnienia była głównym powodem konfliktu kpt. Kozłowskiego z przełożonym.28
Do ostatecznej decyzji doszło wtedy, gdy członkowie NZW i WiN - ignorując rozkazy dowódców - zaczęli (po 25.III.47 - "masowo") zgłaszać się do komisji likwidacyjnej.28 Organizacja ulegała kompletnej dekonspiracji. Podobnie - zresztą jak i płk. "Błękit" -  Kozłowski "uważał, że nawet częściowe ujawnienie doprowadziłoby do kompletnego sparaliżowania działalności konspiracyjnej, uniemożliwiłoby kontynuowanie walki zbrojnej."(s. 327) Oficjalnie zadeklarował chęć wyjścia z podziemia dopiero 17.IV.47. Fakty wskazują więc na proces dochodzenia do decyzji pod wpływem bieżącego rozwoju wydarzeń. Ostateczna i oficjalna ceremonia z przemarszem żołnierzy i odprawą, nastąpiło zaś w Łomży, co autor pomija.


Izydor Kozłowski - ziemianin, właściciel kilku majątków ziemskich, a do tego szlachcic z prawie tysiącletnią tradycją rodu, został uznany przez autora za chłopa małorolnego na 15 hektarach.


Wydaje się, że błędy wskazują także na brak wystarczającego krytycyzmu wobec materiałów pochodzących ze śledztwa, polegającego - jakże często - na maltretowaniu oskarżonego aż do momentu potwierdzenia sugerowanej przez UB wersji, a gdzie zeznania były składane tak, by zredukować domniemaną "winę" i karę. Tak było w przypadku mojego Ojca: kiedy aresztowanie było już tylko kwestią czasu - kpt. Bolesław Kozłowski ze swym bratem Marianem, czyli mjr. "Dąbrową", "Lechem", pracowali nad nowym, stosownym do okoliczności życiorysem, którego następnie uczyli się na pamięć. 30 Czy to jednak usprawiedliwia "pomyłki" autora?


Taką oto porcję "wiedzy" o dowódcy NSZ otrzymali zainteresowani badacze i żądna wiedzy młodzież...


III. UWAGI KOŃCOWE
1) "Naukowe" koneksje autora
Nieodparcie nauwa się pytanie: czemu służą propagandowe wysiłki Poleszaka,  reprezentującego tu IPN? Dlaczego wyciąga tak karkołomne wnioski, narażając się przy tym na śmieszność? Pod piórem autora ożyły oskarżenia o bandytyzm, brak edukacji, co "udowodnił" fałszywymi zestawieniami statystycznymi, sporządzonymi dla celów propagandowych. Dlaczego tak bardzo "rozdmuchał" działalność oddziału PAS, dowodzonego przez "Sępa" Bieżyńskiego, z którego zrobił nawet mordercę? Wiadomo, że na terenie całego okręgu dochodziło do aktów wrogości pomiędzy obu nurtami podziemia, ale tam gdzie działał "Sęp" było rzekomo najgorzej, a "gmina Jedwabne stała się /.../matecznikiem"[sic!] oddziału.
Zauważmy, że autor nigdzie nie nawiązuje do wydarzeń w Jedwabnem, a jednak dokonuje próby powiązania narodowców ze sprawą niemieckiego mordu. I to wyjaśnia propagandowy charakter książki. To nic innego, jak - jakże żałosna - próba "naukowego" ucieleśnienia upiornych fantasmagorii pani Bikont. Jeden z apologetów tak oto podsumował jej prace przy powstawaniu dzieła "My z Jedwabnego": "Do zweryfikowania były wydarzenia, jakie miały miejsce w lipcu 1941 r. w Jedwabnem, Radziwiłowie, Wąsoszu. Zbrodni dopuścili się tam Polacy. Polski motłoch, bo każde inne słowo będzie w tym miejscu na wyrost. Anna Bikont często przywołuje określenie "narodówka" na leśne bandy grasujące w czasie okupacji (sowieckiej i niemieckiej) w tych okolicach. Mniejsza o to, jak ci bandyci sami mówili o sobie, ale ma rację jeden ze świadków tamtego plugawego czasu, że byli to, po prostu, "łobuzy i złodzieje"." 31
Warto wiedzieć, że Bikont wspomina nawet Poleszaka w swojej książce; wyraża wdzięczność za pomoc jakiej jej udzielał. Zapewne nie każda pomoc takiego zaszczytu doznaje...
Przypomnijmy jedno z "ustaleń" Poleszaka, a mianowicie to, że AK była organizacją inteligencką, w przeciwieństwie do NSZ - bandy ledwo-piśmiennych wieśniaków. Być może właśnie ta teoria Poleszaka była przyczynkiem (jako wcześniejsza?) do wygłoszenia przez Jana Grossa słynnej tezy o "chamach i Żydach", w której bezpodstawnie sugeruje obojętność inteligencji, reprezentowanej oczywiście przez AK, na wojenny los Żydów -  zgotowany im przez "chamów".32
No i mamy odpowiedź; wysiłki Poleszaka już przynoszą owoce.
2) Inne wnioski (czyli "one person's trash, is another person's treasure"...)
Biorąc to wszystko pod uwagę, należy oceniać podawane przez Poleszaka "fakty" z daleko idącym sceptycyzmem.
Jakże często, o czym świadczą też przypisy - jedynym źródłem wiedzy autora na temat NSZ-NZW są akta sądowe, a w tym - protokóły przesłuchań oskarżonych członków podziemia! Mimo, że ma pełną świadomość warunków, w jakich powstawały, określa je jako "najcenniejsze zbiory". (s.19) Pisze: "Przy pisaniu niniejszej pracy to one odegrały największą rolę."
Inni historycy mają na temat podobnych zasobów informacji odmienne opinie; owe "zbiory" tak oto scharakteryzował jeden z doświadczonych badaczy tego okresu: "Często je preparowano, wymuszając lub fałszując zeznania i nawet własnoręczne opracowania więzienne, pisane dla uratowania życia lub wolności, nie mają większego znaczenia żródłowego".33
To jednak Poleszakowi nie przeszkadza, bo widocznie każde źródło, podpierające oskarżenia NSZ o bandytyzm, jest wiarygodne.


Znamienne jest to, że wnioski autora o podziemiu narodowym są zadziwiająco zgodne z informacjami podawanymi przez UB i Komisje Historyczne wczesnego PRLu; w rozmowie z funkcjonariuszem tamtego systemu - kpt. Kulesza, "Młot" tak oto podsumował wysiłki tamtej propagandy:
"Przecież obecnej władzy zależało na pomniejszaniu liczby żołnierzy walczącego podziemia. Podawano zazwyczaj, że NSZ i NZW to nieliczne organizacje zajmujące się bandytyzmem, terroryzujące ludność, niemające najmniejszego poparcia społeczeństwa."34
Poleszak modyfikuje jedynie uzasadnienie oskarżenia o "bandytyzm"; przystosowuje je do nowych historycznych realiów. Dodaje, co wynika z jego "ustaleń", że światła i profesjonalna część społeczeństwa nie widziała dla siebie miejsca w szeregach organizacji. Reszta pozostała.


Zauważmy, że Poleszak rzuca oskarżenia - bezkrytycznie powtarzane przez Motykę - bez przedstawienia obiektywnych dowodów, co jest plagą publikacji; służą ku temu opinie UB i części podziemia poakowskiego, które są (jak pisałem) przecież stronami w konflikcie.
Stanowią one jednak podstawą dla dalszych wniosków:
Motyka używa pewnego zabiegu propagandowego skierowanego przeciwko NSZ:
naturalnie ubolewa, że sympatycy komunizmu wykorzystują "ciemne strony" w relacjach podziemia niepodległościowego "do udowadniania tezy równorzędności walczących stron - tak komunistów, jak i żołnierzy podziemia", i zaznacza, że komuniści jednak "dążyli do powstania zależnego od ZSRR państwa totalitarnego, całkowicie podporządkowującego jednostkę państwu", a ""żołnierze wyklęci", niezależnie od dzielących ich różnic, walczyli o niepodległą Polskę".
Pozostaje tu jednak sugestia, że "bandyckie" postępowanie NSZ (- wg Poleszaka jedyne źródło konfliktów) było czymś porównywalnym do poczynań UB; nie odrzuca argumentów sympatyków komunizmu jako niedorzecznych. Brudne metody "utrwalaczy" stosowane były przecież przeciwko prawdziwym bandytom!
I właśnie w taki sposób panowie Poleszak i Motyka niestety kontynuują dzieło "utrwalaczy". Tak oto określił je Wiktor Herer, major UB: "- Zadaniem naszym jest nie tylko zniszczyć was fizycznie, ale i moralnie w oczach społeczeństwa."35
Formacje narodowe zwalczane były z większą brutalnością i bezwzględnością niż inne organizacje. Był to zarazem swoisty wyraz uznania ze strony wroga. Inne kompetentne źródło, czyli Niemcy nie pozostali w tyle... W swoim raporcie na temat ruchu oporu w Polsce, hitlerowski generał, szef Wydziału "Obce Armie Wschód" w niemieckim Dowództwie Wojsk Lądowych, gen. Reinhard Gehlen nie szczędził słów uznania; o NSZ pisał: "był to najbardziej prężnie zorganizowany i dowodzony nielegalny związek polski /.../"36
Dodajmy: borykający się z niedostatkiem zawodowej kadry oficerskiej na terenie całego  kraju, nie tylko w Łomżyńskiem czy Grajewskiem. Ten właśnie region - wysoko oceniany przez dowództwo - był silnym ogniwem całej organizacji w walce z obu okupantami. Problemy kadrowe organizacji miały oczywiście inny powód, niż sugerowany przez autora... 37


Moje uwagi sygnalizują jedynie niektóre problemy, które napotkałem w pracy; a jest ich więcej. I jedna jeszcze uwaga: niesłychane a tendencyjne wnioski jakie wyciąga autor powołując się przy tym na źródła, np. protokóły przesłuchań, okoliczności ujawnienia, albo wypowiedzi dowództwa NSZ-NZW dające rzekomo przyzwolenie poczynaniom bandyckim - każą niestety dotrzeć do cytowanych źródeł, by się im uważnie przyjrzeć; ktoś zainteresowany tematyką, jest skazany na pracę od podstaw.
Chciałem też zauważyć, że zawarte w książce "błędy", pominięcia i przeinaczenia mają charakter manipulacji, bo alternatywą może być tylko brak warsztatu naukowego autora opracowania.


Wszystko to wskazuje na palącą wręcz konieczność przywrócenia IPN roli placówki naukowo - badawczej. Uprawianie polityki powinną być domeną partii politycznych.
A tymczasem, mając w pamięci inne38 jeszcze antyeneszetowskie prowokacje obu panów w Lublinie, proponuję by uroczyście przyozdobić Oddział Lubelski Biura Edukacji Publicznej IPN "imieniem PKWN".


Konrad Kozłowski


PRZYPISY
1  Sławomir Poleszak, Podziemie antykomunistyczne  w Łomżyńskiem i Grajewskiem (1944 - 1957), Warszawa 2004.
2  Grzegorz Motyka, "Podziemie antykomunistyczne 1944 - 1957. Żołnierze wyklęci", "Rzeczpospolita", 2004, nr 28, "Plus - Minus".
3  Mjr. Mieczysław Grygorcewicz, "Więzienie śledcze", "Wieści Zambrowskie", Wydanie internetowe, 2001, nr z lutego.
4  Stanisław Zamęcki, Partyzantka Narodowej Organizacji Wojskiwej na Ziemi Ostrowsko-Mazowieckiej, Wrocław 1998, s. 30-31.
5  Henryk Piecuch, Tajna historia Polski, Warszawa 1996, s. 53.
6 Andrzej Kaczyński., "Prześladowania akowców w Polsce Ludowej. Wielkie Polowanie", "Reczpospolita", 2 października 2004 r.  
7 Andrzej Kapko, "Operacja Cezary", "Ochroniarz", 2005, nr 44; Monika Rotulska, "Schizofrenia Pamięci Narodowej","Tygodnik Głos", 9 marca 2002, nr 10 (920)
8  Żołnierze wyklęci. Antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 roku, Warszawa 2002, s. 484.
9  S. Zamęcki, Partyzantka..., op.cit., s. 25. Andrzejczak, ps. "Jaskółka" został oskarżony także o ucieczkę (ale nie dezercję) z oddziału.
10  Zbigniew Kulesza, Resocjalizacja wyklętych, Radom 2004, s. 197. W innym miejscu, na s. 122, kpt. "Młot" -  członek ścisłego dowództwa NSZ, napisał: " Dane te były potwierdzone protokołem scaleniowym, podpisanym przez NSZ i NOW w maju 1945 r./.../ Armia Krajowa miała przewagę liczebną w powiatach północno-wschodnich województwa białostockiego: suwalskim, augustowskim, białostockim, sokólskim i w bielskopodlaskim."
11  Krzysztof Komorowski, Polityka i walka. Konspiracja zbrojna ruchu narodowego 1939 - 1945. Warszawa 2000, s. 13.
12   Z. Kulesza, op. cit., s. 122
13   Ryszard Wójcik, "Krwią obmyty" i "Już tylko do Pana Boga..." (m.in. wywiad z Bolesławem Kozłowskim), "Reporter", 1989, nr 7(35)-8(36), s. 10.
14  Zachowały się dwa różne świadectwa maturalne, oraz studencki indeks.
15  Z. Kulesza, op. cit., s. 273.
16  Materialy w WYDZIALE „C”, KWMO Olsztyn nr. 776/4. Notatka informacyjna z opracowania pod względem ewidencyjno – operacyjnym i archiwalnym akt sprawy, opr. wydz. „C”, nr. archiwalny 776/ IV, "Charakterystyka nr.158 Komendy Okręgu NSZ krypt.”XIII” – „Kaliny”.
W dokumencie odnajdujemy ciekawą notatkę przy danych dotyczących "pochodzenia społecznego": "W liczbie „brak danych [u "337 z ogólnej liczby 573"] o pochodzeniu społecznym należy przypuszczać, że będą to członkowie pochodzenia chłopskiego, ponieważ byli rodzeni i zamieszkiwali na terenie wiejskim." Tak oto funkcjonariusz "zgubił" całą inteligencję wiejską, a w tym ziemiaństwo! Takiej właśnie logiki użył i sam autor...
17  R. Wójcik, "Krwią ..., op.cit., nr 7(35), s. 9
18  Z.Kulesza, op.cit., s. 122
19  K.Komorowski, op. cit., s. 473-474.
20  Sławomir Poleszak, Bolesław Kozłowski, w: Konspiracja i opór społeczny w Polsce 1944-1956.  Słownik Biograficzny,  tom I, Kraków-Warszawa-Wrocław 2002, s. 245-248
21  List K. Kozłowskiego do IPN.
22  Spisane wspomnienia mjr. Mariana Kozłowskiego, ps."Przemysław", "Lech", "Dąbrowa" - w posiadaniu rodziny. Ustne relacje Bolesława Kozłowskiego.
23  Akcję wspomina m.in. Leszek Żebrowski, w:"Pogotowie Akcji Specjalnej NSZ",  Encyklopedia Białych Plam, t. I, 2000. Jej opis zawarty jest w wywiadzie z Bolesławem Kozłowskim i plut. Bolesławem Drozdowskim, ps."Czarny".[przypis 9]
24  Jan Rzepecki, Wspomnienia i przyczynki historyczne, Warszawa 1956, s. 213.
25  Jerzy Pilaciński, Narodowe siły Zbrojne. Kulisy walki podziemnej 1939-1946, Londyn 1976, s. 200.
26  S. Poleszak, Podziemie ..., op. cit.
27  Z.Kulesza, op.cit., s.194.
28  Tadeusz Walichnowski, U zródeł walk z podziemiem reakcyjnym w Polsce, Warszawa 1987, s. 226-227. Co istotne, potwierdzają to akta MSW, a konkretnie - raport przeznaczony do użytku wenętrznego; autor oparł się natomiast na materiałach ze śledztwa i aktach ujawnienia.
29  Ibidem.
30  Informację uzyskałem od Elżbiety Tarczałowskiej, córki mjr. Mariana Kozłowskiego.
31  Krzysztof Masłoń, "Tu i teraz, tam i wtedy", "Reczpospolita", 7-8 sierpnia 2004 r.
32  Jan Gross, "Niepamięć zbiorowa", "Tyg. Powszechny", 8 sieronia 2004 r.
33  K.Komorowski, op. cit., s. 19.
34  Z. Kulesza, op. cit., s. 196.
35  Cytat za: Lucyna Kulińska, "Zapis agonii", "Dziennik Polski", 1999, nr z 12 II.
36  K.Komorowski, op. cit., s. 20.
37  Andrzej Kumor, "Myśmy już wtedy wiedzieli..." - rozmowa z por. Tadeuszem Siemiątkowskim, "Mazurem", byłym dowódcą Komórki Likwidacyjnej Związku Jaszczurczego i specjalnego oddziału bojowego NSZ, Publikacja internetowa. " Mieliśmy straszny żal do dowództwa Polskich Sił Zbrojnych, do Rydza-Śmigłego i całej tej ferajny politycznej./.../ Ponieważ większość oficerów to byli piłsudczycy, to oni to wszystko później zaczęli przejmować i ta Służba przerobiła się na ZWZ. Ta organizacja robiła się największa, bo miała pieniądze. /.../ nie mieliśmy do nich zaufania. Wiedzieliśmy, że zrobiono straszny błąd i doprowadzono do takiej katastrofy - to była taka niechęć do tych zawodowych oficerów. No więc to się tworzyło dość wolno..."" /.../a znowuż naszych "narodowych" oficerów nie mieliśmy, bo ci którzy byli, to jeszcze pochodzili z pierwszej wojny, więc byli starzy i się nie nadawali."
38  Np. wystawa "Podziemie zbrojne na Lubelszczyźnie w latach 1939-1956", zorganizowana przez Biuro Edukacji Publicznej IPN w Lublinie w roku 2002.